Z notatnika dziejopisa fot. Michał Wencek

Z notatnika dziejopisa

Białystok był miejscem inauguracji rozgrywek ekstraklasy futsalu sezonu 2017/2018. Przeciwnikiem beniaminka MOKS Słoneczny Stok był naszpikowany byłymi reprezentantami kraju, aktualny wicemistrz Polski Gatta Zduńska Wola. Zawsze inauguracje stanowią dla beniaminka okazję do przemyślenia, czy jest we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Pisarz Mark Twain mawiał, iż najważniejsze dni życia człowieka, to dzień urodzin oraz ten, w którym dowiaduje się, po co właściwie urodził się. Umiejscawiając słowa Mistrza pióra do kontekstu białostockiego pojedynku napiszę, że MOKS wie już zapewne po owym zremisowanym meczu, po co awansował do ekstraklasy futsalu.

W grze białostoczan nie było za grosz kunktatorstwa. Białostocki team pokazał, iż tanio swojej skóry nie zamierza sprzedawać. Nie wiem, czy w takim stylu da się rozegrać cały sezon, ale – póki co – niech beniaminek tak gra, bo jest emocjonująco, świeżo. Inauguracje z dziesięcioma golami chciałoby się oglądać zawsze. Planujący transmisje telewizyjne ustrzelili przysłowiową dziesiątkę, gdyż emocje bramkowe rozpoczęły się w pierwszej minucie, a zakończyły w czterdziestej. I niech tak trwa ten sezon. Zresztą goli nie zabrakło i na innych halach, a w 6 meczach pierwszej kolejki golkiperzy aż 38 razy wyjmowali futsalówkę z siatki. Chciałoby się powiedzieć – chwilo trwaj.

Białystok jest absolutnym beniaminkiem w ekstraklasie futsalu. I to widać. Widać w radości kibiców, którzy tłumnie walą na mecz. Widać w pewnym jeszcze niedostosowaniu organizacyjnym do ekstraklasy. Widać w autentycznej satysfakcji zawodników oraz działaczy. Poszerzenie geograficzne ekstraklasy futsalowej powoli pozbywa ją stygmatyzującego regionalizmu rozgrywek. I to jest ważne, chociażby, w kwestii sponsorskiej. Owa ściana wschodnia jest potrzebna dla polskiego futsalu. Podobnie jak potrzebne jest centrum.

Są potrzebne, by pozbawić najwyższą ligę nieciekawej łatki rozgrywek regionalnych. Co prawda, w I lidze występują zespoły ze wschodu, czy centrum, ale to ekstraklasa wyznacza trendy dyscyplinie. A trzeba sobie jasno powiedzieć, że poważnych sponsorów - a o takich dobija się futsal - interesuje cały kraj, a nie tylko jego niektóre wycinki. Regionalnie, to darczyńcy zainteresują się klubami w niższych klasach rozgrywek, czy ligami wyłącznie wojewódzkimi. Dlatego należy wspierać te futsalowe Białestoki, Lubliny, Kielce, Olsztyny, Rzeszowy.  To jest w interesie polskiego futsalu. Czy się to komuś na południu albo zachodzie kraju podoba, czy nie.
W przeddzień losowania finałowych grup futsalowych ME Słowenia 2018 miałem telefon od dziennikarza z Rosji, który wyznał, iż chcieliby mieć nas w grupie. I sprawdziło się. Nie wiem, kogo planowali sobie nasi zawodnicy, działacze, trenerzy, ale pewnie Rosja, podobnie jak Portugalia, nie były pierwszymi zespołami w katalogu życzeń.

Zresztą dzisiaj już nie to jest najważniejsze. Wylosowano, teraz trzeba myśleć jak grać, by nie przegrać. I tego trzymajmy się. A przy okazji awansu wspomnę jeszcze, że otrzymałem wyrazy uznania za nasze osiągnięcie od znajomych z kręgów futsalu w dalekiej Brazylii, równie dalekich Tajlandii, Azerbejdżanu, Kazachstanu, jak i bliższych – Słowacji, Ukrainy, Macedonii, Niemiec. Miło było słuchać komplementów, więc je przekazuję tą drogą zawodnikom oraz szkoleniowcom.

Awans do finałów mistrzostw Europy sprowokował mnie do przyjrzenia się futsalowym trenerom. W żadnym przypadku nie będzie to ocena fachowa, gdyż to nie moje kompetencje, ale kilka zdań w wersji felietonowej zawsze przyda się dla środowiska. Kiedy polski futsal raczkował, szkoleniowcami byli przeważnie pasjonaci albo ludzie z „trawy”. I jedni, i drudzy najczęściej bez uprawnień futsalowych, czy nawet podstawowych trenerskich. Ale to im zawdzięczamy, że futsal trwał i rozwijał się. Z czasem przychodzili ludzie po AWF, którzy zainteresowali się nową dyscypliną. Później trenerzy trawiaści zaczęli powoli specjalizować się. Wreszcie nadszedł czas byłych zawodników futsalu, którzy już specjalizują się stricte w futsalu.

Nie bez powodu piszę o tym, gdyż pragnę wskazać, że obecny sukces, jakim jest awans do słoweńskich finałów ME, poniekąd finalizuje ów historyczny cykl. Gdy do tego dodamy w miarę regularne już od pewnego czasu specjalistyczne futsalowo szkolenia trenerskie, aż wyrywa się spod klawiatury, by napisać, iż z polskim futsalem powinno już być tylko lepiej.
Przez lata działalności futsalowej miałem przyjemność zobaczyć z bliska wielu zawodników. Poznać ich charaktery, umiejętności. Jedni mieli to coś, tę charyzmę uprawniającą do podjęcia pracy szkoleniowej. Innym było jej brak. I to jest rzeczą normalną. Nie wszyscy mogą bowiem być, chociażby, szewcami. Błażej Korczyński, Klaudiusz Hirsch, Andrzej Szłapa, Marcin Stanisławski, Łukasz Żebrowski, Krzysztof Kusia – to tylko niektórzy z całej plejady byłych reprezentacyjnych zawodników, biorących obecnie w swoje ręce sprawy szkoleniowe reprezentacji, czy klubów. Ich wiedza jest nie do pogardzenia. Coraz mniej na poziomie ligowym jest tak zwanych samozwańczych trenerów. Dzięki Bogu nie obrodziło – przynajmniej na razie – trenerami-celebrytami.

Jednak czegoś mi w trenerskim tygielku brakuje. Brakuje mi oceny kompetencji przez wiodący centralny zespół. Pisząc wprost przez wyspecjalizowaną szkoleniową komórkę futsalową podobną do tej, jaką mają w PZPN arbitrzy futsalowi. Brakuje ciała rozciągającego swoje preferencje szkoleniowe też na wojewódzkie związki. Brakuje mi owego decydowania przez trenerów – fachowców od futsalu o kierunkach rozwoju sportowego tej dyscypliny. O merytoryce szkoleniowej. Piszę o tym i liczę na ruch związkowy. Ruch, który przyniesie kolejną korzyść dla polskiego futsalu.

Było o trenerach, więc - w kontekście awansu na słoweńskie futsalowe EURO - powinno być co nieco i o zawodnikach. Aby nie zanudzać, wybiorę jednego z nich. Będzie to Michał Kubik. Byłem przy jego debiucie w kadrze podczas meczu z Macedonią sześć lat temu. Widziałem jak strzelił gola w inauguracji kadrowej. Znałem jego perypetie, gdy przez nasz opóźniony powrót z brazylijskiego tournee spóźnił się na wylot na wczasy z rodziną. Obserwowałem jak mierzył się na studiach z uniwersyteckim prawem i zarazem grał w futsal.  Z dala już obserwowałem, jak po studiach pracował w kancelariach prawniczych i dokształcał się jeszcze podyplomowo, a przy tym dalej grał w futsal na wysokim poziomie. Przy nadarzających się okazjach rozmawialiśmy, i to wcale nie o futsalu.

Niemniej, ciekaw jestem obecnie, czy nadal futsal jest dla niego – jak to kiedyś mówił - pasją, a prawo - życiem. Wierzę, że nadal swoje przesłanie sportowe i życiowe będzie wyrażał golami na boisku oraz merytoryczną rozmową poza nim. Myślę, że taka powinna być nasza kadra. Nie pozwalająca sobie napluć w twarz i znająca swoją wartość. Wartość indywidualną oraz zespołową.

Andrzej Hendrzak