Z notatnika dziejopisa

Regut, niewielka mazowiecka miejscowość w powiecie otwockim, przez miniony weekend znajdował się na ustach wielu sympatyków młodzieżowego polskiego futsalu. A działo się to za sprawą rewelacyjnego występu chłopców z tamtejszego klubu Bór w młodzieżowych mistrzostwach Polski w kategorii U-14. Klub, który bratanie z futsalem rozpoczął niecałe dwa lata temu, osiągnął sukces, o jakim zapewne na starcie do futsalowej przygody nie marzył. Jednak kiedy popatrzy się, kto przygotowywał tych chłopców do futsalowej gry, można dziwić się już mniej. Mariusz Milewski – mający w swoim zawodniczym dorobku mistrzostwa Polski, powołania do reprezentacji Polski, puchary, piękne gole, potrafił zainteresować młodych dyscypliną. Nauczył ich grać w futsal. Oczywiście przed młodzieżą z Boru jeszcze wiele pracy, ale ziarno na zasiew zostało rzucone. Tylko, no właśnie - tylko czy pozostaną oni przy futsalu? Czy nie porwie ich piłka trawiasta, albo inne rozrywki, oraz zainteresowania wieku młodzieńczego?

Wybrałem Bór jako przykład do swoich dywagacji felietonowych w temacie futsalu młodzieżowego. Cieszy mnie, że liczba zespołów, biorących udział w MMP rokrocznie wzrasta. Pozytywnie odbieram fakt, iż coraz więcej trenerów prowadzących młodzieżowe zespoły posiada specjalistyczne uprawnienia futsalowe. Wręcz jestem zadowolony, kiedy widzę na mistrzostwach drużyny z miejscowości, gdzie nie ma futsalu seniorskiego. Znaczy to, że ktoś gdzieś tam pojmuje znaczenie treningu futsalowego dla piłki jako całości. Wreszcie optymistycznie odbieram zaangażowanie się Komisji Futsalu oraz związku piłkarskiego w nagradzanie klubów, które w określonej liczbie wystawiły zespoły do młodzieżowych mistrzostw. Pewnie można było by wymienić jeszcze kilka pozytywów, ale te uważam za najważniejsze.

Z drugiej strony wiem, że obecny okres rozwoju projektu to - co najwyżej - jego połowa. I wiem też, że rozwinie się on głównie nie poprzez ludzi związkowego systemu, lecz poprzez dziesiątki terenowych wolontariuszy futsalowych. Odczuwam bowiem, iż futsal młodzieżowy rządzi się innymi zasadami marketingu czy promocji, niż futsal seniorski. Dlatego z zadowoleniem przyjmuję pogłoski, krążące tu i ówdzie, o planowanym wystąpieniu (jeszcze przed związkowymi wyborami) z projektem do sportowego ministerstwa o wpisanie futsalu do systemu współzawodnictwa sportowego. Jeszcze bardziej byłbym rad, gdyby w centralnym związku piłkarskim przypomniano sobie o projekcie futsalowej komisji z lat 2011/2012, który przewidywał doposażenie pewną kwotę wojewódzkich związków piłkarskich – stricte na rozwój futsalu młodzieżowego. Tak jak to działo się na początku wspomagania przez PZPN przed wielu laty piłki kobiecej. Wówczas można byłoby i w regionach pomyśleć o powoływaniu kadr wojewódzkich. I młodzież z klubów startujących w MMP mogłaby się gdzieś pokazać. Dążyć do określonego futsalowego celu.

Przyglądając się futsalowi młodzieżowemu w ościennych krajach zauważyłem, że niektóre z tych państw posiadają młodzieżowe reprezentacje poniżej 19. roku życia. Choćby U-16 lub U-17. Nie jestem ekspertem od szkolenia i dobrze mi z tym. Niemniej, jako felietonista, wyrażę opinię, iż takowa kadra mogłaby w Polsce z powodzeniem zaistnieć. Nie byłoby może wówczas typowych „łapanek”, gdy jakiś wyższy rocznik zakończy swoje reprezentowanie narodowe. I nie patrzyłbym wówczas na wynik sportowy owej kadry, lecz na możliwość jej rozwoju pod kątem profesjonalnego szkolenia. Podsumowując powyższe młodzieżowe akapity, chciałbym najzwyczajniej, aby nasz futsalowy narybek od początku futsalowej przygody uprawiał futsal, a nie tylko kopał futsalówkę.

Przeczytałem, że mniej niż połowa europejskich federacji zdecydowała się wystartować w eliminacjach do kobiecych Mistrzostw Europy w futsalu. Zbyt wolno rozwija się europejski futsal kobiecy. Zresztą i nasz polski też nie przyspiesza, chociaż w regionalnych eliminacjach Pucharu Polski w futsalu kobiet zwycięzcy nie wyłoniono jedynie w dwóch regionach, czyli lubelskim oraz warmińsko-mazurskim. O ile wątłe zainteresowanie futsalem na Warmii i Mazurach mnie nie dziwi (jedynym jasnym światełkiem pozostaje tam Constract Lubawa), to sytuacja w lubelskim mnie niepokoi. Przecież związkiem tym zawiaduje przewodniczący piłki kobiecej związku centralnego.

I jest to o tyle istotne, że przepatrując tak między wierszami politykę finansową związku piłkarskiego, odniosłem wrażenie, iż przyjął on, póki co, następujące założenie: futsal kobiecy rozwija się na bazie klubów trawiastych, więc niech korzysta z funduszy przeznaczonych ogólnie na piłkę kobiecą. Dlatego pewnie nie został wymieniony niedawno w gronie klas rozgrywkowych, w których PZPN dofinansuje (brawo) sędziów. Być może jest w tym na obecnym etapie rozwoju futsalu kobiecego sporo racji. Mimo wszystko, to nadal czysta amatorszczyzna. Taki przerywnik jesienno-zimowy dla piłki trawiastej. Jednak nawoływał będę do przeanalizowania sytuacji futsalu kobiecego. Kto wie, czy nie nadszedł już czas, by go powoli cywilizować w zakresie organizacyjnym. Tak jak kiedyś po okresie radosnej twórczości poczęto czynić z futsalem męskim. Inaczej oczekiwane wyniki europejskie mogą pozostać ciągle w sferze marzeń.  

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Niedługo na wyspie Malcie polska reprezentacja w tak zwanych preeliminacjach rozegra turniej o awans do kolejnej rundy eliminacji futsalowych Mistrzostw Europy. Współczesny, rozwijający się polski futsal nie zwykł rozpoczynać kwalifikacji od tak niskiego etapu. Jednak kompromitujący występ w zielonogórskim turnieju eliminacyjnym do futsalowego, litewskiego mundialu, nakazał posypać głowę popiołem wszystkim mądralom. A szczególnie tym z otoczenia kadry. Pokazał, że nic nie jest dane na zawsze i awans do finałów EURO w Słowenii należy traktować – póki co - jako jednorazowy wybryk, a nie stałe umocowanie się w czołówce europejskiego futsalu.

Nawet nie dopuszczam myśli, że nie damy rady przebrnąć maltańskich kwalifikacji. Ba, nawet nie dopuszczam myśli, iż stracimy tam jakieś punkty. Obowiązkiem polskiej reprezentacji jest sięgnąć po ich komplet. Tylko tak może udowodnić od strony personalnej, szkoleniowej oraz sportowej, że jeszcze warto w ten projekt inwestować.

Puchar Polski w Futsalu rozwija się pięknie. Niemniej, rozwijając, staje się dla klubów coraz droższy. Naprawdę to dopiero podczas rozgrywek pucharowych widać dokładnie zasięg zainteresowania futsalem seniorskim w Polsce. Wiele zespołów środowiskowych, amatorskich, po przebrnięciu eliminacji wojewódzkich staje jednak przed dylematem finansowym. O ile do szczebla wojewódzkiego związki regionalne wspomagają jak mogą organizację meczów, turniejów, partycypując niejednokrotnie w kosztach, to na szczeblu centralnym w większości zespoły muszą sobie już radzić same. A koszty systematycznie rosną.

Kolega recenzent Józef zwrócił mi uwagę, iż nieco zagalopowałem się z oczekiwaniami na stworzenie regionalnych II lig futsalu. Wskazał, że nawet w makroregionie, w którym pomieszkuję, tylko dwa związki wojewódzkie prowadzą obecnie rozgrywki II ligi futsalu. A takich białych plam jeszcze można byłoby się spokojnie i w innych częściach Polski doszukać. Kiedy jeszcze doda się do tego amatorskie II ligi - takie bez extranetu, czy grane na zasadzie quasi ligowych turniejów (!) o puchar prezesa – to obraz nie jest wcale tak różowy.

Cóż, kolego Józefie, odpowiedź mam jedną: przy obecnym zróżnicowanym podejściu do futsalu sporej części wojewódzkich włodarzy piłkarskich nigdy nie będzie dobrej atmosfery do podjęcia tego wysiłku. Nikt mi bowiem nie powie, a znam środowisko piłkarskie w Polsce dość dobrze, że bez nakazowego działania z centrali dochowamy się w stu procentach terenowych baronów piłkarskich, akceptujących w pełni wszelkie decyzje futsalowej komisji związkowej, czy fanatyków futsalu w terenie.

Dawno nie pisałem o ekstraklasie futsalu i pewnie nic, ani rozgrywki, ani ja, z tego powodu nie tracimy. Mistrz już dawno wyłoniony. Dwóch spadkowiczów bliskich realizacji degradacji, więc czym się emocjonować? Najwyżej tym, jakie jeszcze zespoły dołączą w przyszłym sezonie do I ligi. O, przepraszam – i kto zawiesi sobie na szyi srebrne oraz brązowe medale. Ale to rzecz wtórna, bo naprawdę liczy się tylko tytuł. Chciałbym się mylić, niemniej obawiam się, że przy utrzymaniu obecnego systemu rozgrywek ten zarezerwowany jest na kolejne sezony też dla Rekordu, który pewnym krokiem zdąża do przejęcia przodownictwa w liczbie futsalowych tytułów mistrzowskich. Przypomnę, że do przeskoczenia jest wynik 5 – który na chwilę obecną znajduje się posiadaniu Clearexu Chorzów oraz klubu P.A. Nova Gliwice.

Patrząc, jakie obciążenia zafundowały władze centralne samorządom, albo licząc, o ile mniej podatków wpłynie do ich kasy z powodu różnych centralnie też zaordynowanych ulg podatkowych, obawiam się, że futsal odczuje to mocno. Opisany na Futsal-Polska.pl przykład Gwiazdy Ruda Śląska jest tego dobitnym dowodem. Nie łudzę się, że kiedy samorządowcy będą radzić, komu czy ile obciąć gotówki, futsal znajdzie się w pierwszym szeregu zabieranych. Tak to dzieje się z dyscypliną niesamodzielną, tylko przypisaną do piłki trawiastej.

Śmiem przypuszczać, iż w większości samorządowych rozważań piłka trawiasta – nawet na poziomie klasy okręgowej, czy IV ligi – przebije I, II ligę futsalu. A mogą się w niektórych środowiskach zdarzyć przypadki, że nawet ekstraklasę. Nie chcę uchodzić za pesymistę, lecz obawiam się, iż rok 2020 może nie być aż tak rozwojowy dla polskiego futsalu seniorskiego, jak to wydawało się jeszcze przed startem obecnego sezonu rozgrywkowego.   

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

W okresie noworocznym aż do Trzech Króli miałem przyjemność gościć u siebie włoskiego przyjaciela o imieniu Silvestro, pomieszkującego na pięknej wyspie Capri. Wyjeżdżał zachwycony noworocznymi imprezami oraz warszawskim orszakiem. Oczywiście podczas długich rozmów, zwiedzania stolicy czy Torunia oraz Lublina nie obyło się bez dyskusji o sporcie. Niestety, dla Silvestro futsal był typową tabula rasa, więc z piłkarskich tematów na agendzie były tylko trawiaste Napoli i warszawska Legia. Kiedy okazałem zdziwienie jego abnegacją wobec futsalu, gdyż wydawało mi się z wielu pobytów w słonecznej Italii, iż jest to tam sport masowy, odpowiedział mi tymi słowami: drogi Andrzeju, czy z faktu, że w Polsce działa dużo pizzerii wynika, że mieszka u was wielu Włochów? Otóż nie. Jego słowa uświadomiły mi naraz, że z faktu, kiedy w Polsce niemal w każdej miejscowości kopie się w piłkę w hali, nie musi wynikać wcale, iż futsal jest aż tak popularny. I pewnie tak jest, bowiem piłka halowa w większości nie jest równoznaczna z futsalem. I chodzi nie tylko o przepisy.

Dekadę temu – o czym już raz pisałem w felietonie – czołowy tytuł gazetowy w Polsce zamieścił informację, iż w naszym kraju uprawiają piłkę halową dwa miliony sportowców. Niechcący wysnuto z tego w futsalowych opiniotwórczych kręgach wniosek, iż taka może być liczebna siła tej dyscypliny. Nic bardziej mylnego, chociaż pewne podstawy do rozwoju wizji futsalu to daje.

Weźmy takie Niderlandy. Tysiące ludzi jeździ tam na łyżwach. Jeździ amatorsko. Tak jak u nas kopie sobie piłkę na hali. Ale Holendrzy uczynili z tego sport narodowy. Osiągają wyniki na najwyższym światowym poziomie. Dlaczego więc w Polsce nie można próbować przekuć istnienia tysiąca hal sportowych oraz tysięcy kopiących piłkę w tych halach na nie tylko profesjonalny, ale nawet amatorski futsal? Ano dlatego, że nie ma wystarczającego merytorycznie wsparcia kompetentnych władz. Począwszy od samorządów, poprzez związek piłkarski po władze sportowe państwa. A żaden poważny sponsor, też solidnie potrząsając kiesą, nie wychyli się, póki nie zobaczy, że trzymający władzę tego nie wspierają.

Od lat oglądając ligowe mecze widzę hale pełne oraz hale niemal puste. Nie wiem w takim razie, co może być siłą sprawczą rozwoju futsalu w Polsce – popyt, czy podaż. Jest to wątpliwość z gatunku „co było pierwsze – jajko czy kura”. Niewytłumaczalne bowiem racjonalnie jest zjawisko, gdy przez lata w hali jednego klubu mamy mało widzów, a futsal na najwyższym poziomie istnieje. Z drugiej strony klub ma w hali ciągle meczowe komplety, a zespół balansuje na krawędzi ekstraligowych rozgrywek. Znane prawo rynku Saya głosi, że podaż tworzy popyt i odpowiada za rozwój. Nie jestem ekonomistą, więc nie odważę się tego jednoznacznie ocenić, ale wiem, że aby ludzie coś kupowali, musi to najpierw zaistnieć, pojawić się na rynku, a potem być szeroko reklamowane, w celu ukształtowania potrzeby posiadania danego produktu. Czyli najpierw musi być podaż. I tak wracamy do pierwszych akapitów felietonu o potrzebie sprofesjonalizowania piłki halowej na rzecz futsalu oraz dla świadomości społecznej.

Wielkie dzięki przesyłam dla Komisji Futsalu i Piłki Plażowej PZPN za przeprowadzanie internetowych, z wizją, losowań Halowego Pucharu Polski. Wielce jestem też rad, że nie ma jakichś sztucznych rozstawień i los decyduje kto z kim się spotka. Dzięki temu bywa, iż we wczesnych etapach pucharowych mogą spotkać się dwie silne drużyny (przykład pary Rekord Bielsko Biała – Acana Orzeł Jelcz-Laskowice), a słabsze zespoły, amatorskie, mają szanse, trafiając na siebie, awansować dalej. Puchar jest imprezą otwartą i mogą w niej startować teamy środowiskowe, niezrzeszone w związku sportowym. Jest imprezą popularyzatorską. Dlatego należy cieszyć się, gdy w ćwierćfinale zamelduje się jedna, czy dwie drużyny amatorskie. Dla danego środowiska jest wielkim świętem, gdy przyjeżdża zespół ligowy na pucharowy mecz. I – być może – zaowocuje to nowym futsalowym ośrodkiem. Wzmocni tak potrzebną futsalową podaż.

Polscy piłkarze ręczni z kretesem polegli na trwających Mistrzostwach Europy. Aż nie chce wierzyć się, że w niecałą dekadę roztrwoniony został dorobek zapoczątkowany przez pana Wentę i jego srebrnych szczypiornistów. Nie da się ukryć, iż winę za to ponosi szefostwo związku. Podejrzewam, że może to być idealny przykład urzędniczego działania związkowego. Działania patrzącego przede wszystkim na własne grono, a później dopiero zajmującego się otwieraniem drzwi dla mających wizję.

Nie napiszę, że w naszym futsalu aż tak coś zmarnowano, bo byłoby to nieprawdą. Niemniej nie wykorzystano meczów z rywalami z najwyższej światowej półki do promocji futsalu w Polsce. I po drugie, nie odważono się na szersze otwarcie na działaczy terenowych, klubowych. Na ich pomysły. I dotyczy to nie tylko związku, ale różnych innych gremiów polskiego futsalu. W tej chwili mamy już rok wyborczy i wszelkie działania w tych tematach będą typową musztardą po obiedzie. Niemniej warto o nich wspominać, mając na uwadze wyborcze kampanie.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Żużlowiec Bartosz Zmarzlik w minioną sobotę okazał się najlepszy w 85. Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na Najlepszego Sportowca Polski 2019 roku. W pokonanym polu pozostawił piłkarskiego asa, twarz wielu reklam Roberta Lewandowskiego. Nie pomogło nawet wsparcie znanej celebrytki, żony pana Roberta, Anny. Wygrał żużlowiec, przedstawiciel dyscypliny nie mającej znaczącego miejsca pośród największego w kraju, jeżeli chodzi o zasięg, nadawcy telewizyjnego, czyli TVP.

Powie ktoś: co mi tam żużel, gdy felieton we wskazaniu ma być o futsalu. Drogi Czytelniku, obyś nie był w błędzie. Już sam fakt wygranej przedstawiciela tej nieolimpijskiej dyscypliny i pokonanie przedstawiciela hołubionej piłki świadczy, iż jak się chce, to można zrobić dla popularyzacji danej dyscypliny wiele. Jest jednak przy tym jedno „ale”. I to poważne „ale”. Trzeba osiągnąć sportowy sukces. Myślę, że futsalowi działacze w Polsce poprawnie odczytają intencje felietonisty w pisanym akapicie. Otóż, najpierw sportowy poziom, by później media można było kokietować. Czy też różnych znaczących sponsorów w skali ogólnokrajowej.

Pasjonatem żużla jestem od lat. Był okres, gdy miałem zaszczyt przez lata współpracować z wiodącym w Polsce medium żużlowym o tytule „Tygodnik Żużlowy”. Dlatego mogę sobie pozwolić na przytoczenie opinii senatora RP Władysława Komarnickiego, honorowego prezesa Stali Gorzów i człowieka, który od początku kariery jest przy Bartoszu Zmarzliku. – Gdyby prezes TVP Jacek Kurski wiedział, na czym ten sport polega, to dałby sobie spokój z Zenkiem Martyniukiem, tylko zaproponował powszechnie dostępny żużel dla wszystkich Polaków - powiedział. Święte słowa i najprawdziwsze prawdy, panie senatorze. A jeszcze odnosząc się do wygranej Bartka powiem, że jest to wynik niesamowitej mobilizacji oraz dyscypliny i jedności środowiska żużlowego w Polsce. I ten przykład kieruje ku pamięci futsalowi.

Piłkarską kolejkę ligową w Polsce na szczeblu ekstraklasy trawiastej, będąc na stadionie, ogląda prawie dwa razy mniej widzów w odniesieniu do jednego meczu, niż mecz ligi żużlowej. Podobnie ma się rzecz z oglądalnością kolejki w telewizyjnym przekazie. Tutaj też żużel gromadzi większą liczbę widzów.  A zaznaczyć trzeba, że to tylko cztery mecze w kolejce, przy ponad dwa razy większej liczbie  piłkarskich zmagań. Atrakcyjność dyscypliny, emocje zdecydowanie przewyższają bieganie za piłką po trawie. Przynajmniej w polskim wydaniu. Przy okazji wspomnę, że prezes Zbigniew Boniek jest wielkim fanem oraz znawcą „czarnego sportu”. Ostatecznie wychowywał się w Bydgoszczy, gdzie rozwijał się talent żużlowego arcymistrza Tomasza Golloba.

Polski futsal w swoich rozwiązaniach systemowych zbyt mocno kieruje się przykładami pobieranymi z piłki trawiastej. Najwyższy już jednak czas zrozumieć, iż poza byciem w jednym związku piłkarskim oraz kopaniem piłki nogą, nic więcej nie łączy tych dwóch dyscyplin. Najwyższy czas obrać własną drogę rozwoju, szczególnie w aspektach promocji, marketingu, systemu rozgrywkowego. A nawet szkolenia, gdzie warto wydostać się spod wpływu ogólnie znanych postaci piłki trawiastej i powalczyć o własny ośrodek dyspozycyjno-decyzyjny. Dobrym przykładem są tutaj sędziowie futsalowi i ich działalność w ramach struktur Polskiego Kolegium Sędziów.

Zawsze mówiłem i będę to powtarzał, że futsalowi jest najbliżej systemowo do innych gier halowych. Piłki siatkowej, koszykówki, czy nawet hokeja. Polski futsal tylko poprzez zaznaczenie swojej odrębności w dziedzinie piłka nożna, może stać się zauważalny dla poważnych mecenasów sportu. Inaczej pozostanie w odbiorze jako amatorska dyscyplina dla biedniejszych piłkarzy oraz niespełnionych w dużej piłce działaczy i sponsorów. Ale przede wszystkim konieczna jest jedność środowiska. Taka jaką zademonstrował żużel przy głosowaniu na Bartka Zmarzlika.

Kiedy wybierano Zmarzlika na najlepszego sportowca Polski Anno Domini 2019, w Toruniu był rozgrywany mecz na szczycie futsalowej ekstraklasy. Zakończył się remisowo, ale nie o sportowej jego stronie chcę napisać kilka słów. Niejednokrotnie miałem możliwość wsłuchiwania się w wizje prezesa FC Toruń, Patryka Stasiuka, odnośnie organizacji meczów, przenoszenia się do dużej hali, zapewnienia kibicom innej rozrywki, niż tylko sam mecz. Myślę, po przyjrzeniu się meczowi z Rekordem, że jest blisko spełnienia swoich planów.

Rozumiem wizje prezesa Patryka, odnośnie grania w dużej hali. To naprawdę jest inne widowisko niż w przysłowiowym „kurniku” (przepraszam tych, których może tym sformułowaniem obraziłem). To jest inne widowisko , i dla tych na hali, i dla tych przed telewizorem, czy ekranem komputera. To jest coś, co daje pierwszy krok dla zainteresowania sponsorskiego i poważnego medium. A tak na marginesie dodam - szkoda, iż meczu toruńskiego nie realizował na żywo Sportklub. I na drugim marginesie dopiszę – szkoda, że mistrz Polski z Bielska Białej tak mało meczów rozgrywa w hali Pod Dębowcem. Dla kogo, jak nie dla mistrza, powinno być to niemal obowiązkiem, bo kto, jak nie mistrz, winien świecić przykładem pod każdym względem?

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Nowy Rok, a szczególnie 1 stycznia, to czas, kiedy przyjmujemy jakieś postanowienia. Postanowienia krótko- lub długookresowe. Pełne deklaracji o przyjętych postanowieniach są media społecznościowe, a tak zwani celebryci prześcigają się w oznajmianiu swoich noworocznych postanowień. Nawet przyjaciel Józef, mój felietonowy recenzent, przesłał mi kilka takich swoich postanowień. Nie spodziewałem się po nim, iż podda się owej „nowomodzie”. Dlatego odpiszę mu w felietonie - drogi przyjacielu Józefie, jeżeli naprawdę chcesz coś zmienić w swoim życiu, to po prostu to zmień – ale wtedy, gdy jesteś na to gotowy. Wstań i zacznij to robić. Obojętnie jaki to jest dzień. Nie czekaj do 1 stycznia, bo nowy kalendarz nie da ci gwarancji ani motywacji. A jeżeli jeszcze podpiera(cie)sz swoje noworoczne postanowienia buzującym w głowie sylwestrowym szampanem, to wszystko jest warte psu na budę. Czy nie lepiej oszczędzić sobie późniejszej frustracji, w przypadku niezrealizowania postanowień i być szczęśliwszą osobą?

Nie jestem zwolennikiem podsumowywania starego roku i wpisywania swoich oczekiwań wobec nowego. Wiem, że na większość ocen oraz wniosków tak zwani decydenci i tak przymkną oko, uznając, iż oni wiedzą lepiej. Może i mają rację, gdyż zawsze znajdują się bliżej owego źródła mądrości, jakim w przypadku futsalu jest związek piłkarski. Jednak z drugiej strony nie potępiałbym w czambuł tych wszystkich piszących, czy mówiących o futsalu. Tych innych, niż nadana mądrość związkowa. Jest to bowiem, póki co, niemierzalna siła. Ale siła, która może wystąpić kiedyś jak wulkaniczna lawa. A, o ile sobie dobrze liczę, rok 2020 jest rokiem wyborczym w PZPN. Kiedy rozmawiałem z przedstawicielami owych innych, doszedłem do wniosku, iż uważają oni, że czas kończyć to mieszanie futsalowej herbaty, ponieważ od samego mieszania nie staje się herbata (futsal) wcale słodsza.

Nie byłbym poważnym felietonistą, gdybym nie spróbował w pierwszym noworocznym felietonie wyrazić swojego zdania o poprzednim futsalowym roku. Tym razem uczynię to w konwencji „wzloty, upadki, nadzieje, rozczarowania”. Nie wątpię, iż każdy z czytających może mieć inny osąd danej sprawy. Może też dodać od siebie kolejne przykłady. I o to chodzi. Chodzi o dyskusję o futsalu i wskazanie kierunków, czy oczekiwań. Jeżeli nie otrzymujemy tego instytucjonalnie, to pozostają media oraz własna inicjatywa oddolna.

Rozpocznę od rozczarowań. Futsal-Polska zamieścił w grudniu informację, że Ministerstwo Sportu zaakceptowało zmiany w Systemie Sportu Młodzieżowego na rok 2020. Zgodnie z propozycją od nowego roku do systemu włączona zostanie piłka ręczna plażowa. Czytając o tym od razu cisnęło mi się na usta pytanie – co z futsalem? I to jest moje rozczarowanie, że nasz polski związek piłkarski nie postarał się o to, by tym wpisanym był futsal. Dlatego pozwolę sobie zapytać wiceprezesa Jana Bednarka – czy i kiedy możemy takiej wiadomości oczekiwać w odniesieniu do futsalu? Pamiętam, kiedy kończąc swoją kadencję w PZPN pozostawiłem ówczesnemu szefowi piłki amatorskiej projekt kierowany do Ministerstwa Edukacji, by wpisać futsal do współzawodnictwa szkolnego. Z tego co wiem, do dzisiaj nie wpisany. I nie wiem nawet, czy związek dalej w tej sprawie procedował.

Drugim rozczarowaniem jest słaba postawa reprezentacji seniorskiej w eliminacjach Mistrzostw Świata. Miało być dobrze, zawodnicy byli właściwe selekcjonowani – jak ciągle słyszeliśmy. Informowano nas - warunki przygotowań i sparingpartnerzy dobrani zostali właściwie. Wyszło jak wyszło, lecz najbardziej rozczarowuje, dlaczego polski futsal nie usłyszał do chwili obecnej publicznie, co było przyczyną, iż nie udało się.

Nadzieją dla mnie jest systemowe zainteresowanie się Komisji Futsalu drużynami młodzieżowymi naszych ligowców w aspekcie wymagań licencyjnych. Trochę to późno zrobiono, ale najważniejsze, że postanowiono. Liczę, że nie będzie ustępstw i kierunek będzie monitorowany oraz utrzymany.

Kolejną nadzieją jest futsal kobiecy. Ten reprezentacyjny. Podziwiam trenera Wojciecha Weissa za jego pracę i od siebie wlewam w niego kolejną porcję optymizmu. Szkoda, że związek nie widzi, jak poważniej inwestując w futsal kobiecy można osiągnąć więcej wizerunkowo na arenie międzynarodowej. Jest to obecnie lepsza inwestycja niż cały futsal męski. Za kilka lat już takiej możliwości nie będzie, jako że kolejne nacje dołączają mocno do futsalu kobiecego i pozostaniemy – co najwyżej – solidnym średniakiem.

W kategorii upadki – może w tym przypadku nad wyraz ta nazwa, więc powiedzmy niech to będzie równanie w dół – rzutujących i nad wyraz niepotrzebnych dla polskiego futsalu jako całości zaliczę reformę rozgrywek ekstraklasy. Jest to działanie z gatunku opisanego powyżej przeze mnie mieszania herbaty, która od samego mieszania wcale nie robi się słodsza. Oczekuję, że ktoś w tej Spółce walnie ręką w stół i ustanowi wreszcie racjonalny, mający na uwadze sportowy poziom, system rozgrywek. Przynajmniej stały na trzy lata.

O ile powyższy opis to równanie w dół, to wycofanie się z rozgrywek futsalowych Pogoni 04 Szczecin jest typowym upadkiem. Na szczęście to jednostkowy przypadek. Takie zdarzają się i będą zdarzać. Nie tylko zresztą w futsalu. A patrząc na los Pogoni warto zastanowić się, czy zawsze w klubach znajdują się ludzie, potrafiący właściwe poprowadzić dany projekt.

Wreszcie przechodząc do kategorii wzloty muszę powiedzieć, że długo nie było przypadku do skategoryzowania. Ciekawego na tyle, by z czystym sumieniem napisać – oto sukces polskiego futsalu. Dzięki Bogu – UEFA reaktywowała europejski czempionat młodzieżowy. Trener Łukasz Żebrowski zebrał i przygotował grupę młodych ludzi, którzy wcześniej byli monitorowani w różnych grupach młodzieżowych. I osiągnęli oni wielki sukces, zajmując trzecie miejsce w Mistrzostwach Europy U-19. Tak naprawdę to jedyny pozytywny wynik polskiego futsalu w roku 2019. Teraz pozostaje tylko trzymać kciuki, by projekt był kontynuowany. Z kim jak z kim, ale z młodzieżą to zawsze wielka niewiadoma.

W kategorii wzloty ująłbym jeszcze systematyzację rozgrywek ligowych w Polsce prowadzoną przez Komisję Futsalu. Ale tuż przed nowym rokiem doszły mnie słuchy, iż jest zagrożona regionalizacja II ligi. Dlatego wstrzymać się należy z kategoryzacją. Projekt na czasie, ale nie w pełni – jak widać - akceptowany przez patrzące często tylko na własny nos środowisko.  

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Pięknie wyglądała tyska hala podczas finałów Młodzieżowych Mistrzostw Polski U-20. Po raz kolejny napiszę, że futsalowa nawierzchnia zamontowana na imprezę dodaje zdecydowanej jakości. Nie tylko w oglądzie, ale i we wrażeniach grających. Dziękuję panu Morkisowi, organizatorowi mistrzostw, za urzeczywistnienie marzeń zawodników z ekip finalistów. Zapewne każdy z nich chciał zagrać na takiej nawierzchni. I zagrali. Dziwnym jest jednak, że na MMP można rywalizować na takiej układanej nawierzchni, a nie doświadczyli tego choćby uczestnicy eliminacji Mistrzostw Świata w futsalu. Nie doświadczyli uczestnicy wielu meczów międzypaństwowych, rozgrywanych w naszym kraju, organizowanych przez PZPN.

Granie na okazjonalnych parkietach można porównać w większości przypadków z jakością trawy podczas niedawnego meczu reprezentacji pana Brzęczka na warszawskim Narodowym. Nie sądzę, aby wynajmowanie owej maty futsalowej na mecze kadry przekraczało możliwości zawiązku. Jak jest naprawdę - nie wiem. Może brakuje tylko dobrej woli. Szkoda też, że FE meczów telewizyjnych nie rozgrywa na futsalowej, kładzionej nawierzchni. W każdym razie jeszcze raz w imieniu swoim oraz uczestników tyskiego czempionatu dziękuję panu Grzegorzowi.

Chciałbym, aby Czytelnicy zapoznając  się z treścią powyższego akapitu pomyśleli, jak niewiele trzeba, by się nam częściej udawało. W tym przypadku chodzi tylko o najzwyklejszą matę i nieco grosza z przepastnej kasy związkowej. Niejednokrotnie futsal terenowy uświadamiał odpowiadającym za niego, że pomysły nie dlatego są dobre, bo coś reformują, lecz dlatego, że zmiany uzdrawiają. Najzwyczajniej należy mocno uwierzyć, że myślenie pozytywne, skupienie się na szukaniu rozwiązań, nie zaś na przesadnych analizach, pozwoli lepiej opanować czekające nas futsalowe wyzwania.

Polskie Święta Bożego Narodzenia to spotkania rodzinne, kolędy, życzenia. Ale też są czasem, podczas którego jakoś tak najzwyczajniej wierzymy, iż coś zmieni się. Są czasem przemian. Są też czasem przeprowadzenia rocznego bilansu, a dla polskiego futsalu nie był to rok udany. Ale o tym przyjdzie czas pisać po Nowym Roku. Teraz nie psujmy sobie świątecznego stołu. Nawet w takim okresie nie wypada. Niech więc spokojnie świętują – i ci,mktórzy uważają, iż to nie oni sprawili, że coś w polskim futsalu nie udało się, jak i ci, którzy rzeczywiście zawiedli.

Swoje felietonowe życzenia kieruję w tym roku wyjątkowo w stronę futsalowych szkoleniowców. Życzę wam, panowie, żeby przynajmniej jeden z Was wyjechał do pracy w solidnym klubie futsalowym poza Polską. Niech zostanie przetarty szlak, bo w przeciwnym razie nadal będziemy uznawać jedyne nieomylne krajowe wyrocznie szkoleniowe. A kiszenie się we własnym sosie nie jest ani zdrowe, ani smaczne. Życząc wiele oraz niewiele innym, nie mogę zapomnieć o sobie. Sobie i wszystkim kibicom życzę więc, abyśmy mieli wiele pozytywnych emocji z oglądania z futsalowych meczów każdego szczebla. I jak najmniej powodów do niezadowolenia.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Futsalowa II liga mazowiecka ma w swoim składzie jeden zespół, którego zawodnicy preferują grę piłką... na stołach. I wcale nie jest to ping-pong. Dyscyplina owa nazywa się teqball. Po raz pierwszy zmierzyłem się z nią, gdy udałem się do podwarszawskiej Podkowy Leśnej, by omówić z tamtejszym klubem ich start w futsalowej lidze na Mazowszu. Przy okazji zapoznałem z grubsza techniki teqballu, a nawet miałem możliwość praktycznego zaobcowania z dyscypliną.

Dla mnie – byłego zawodnika ligi centralnej tenisa stołowego – każda dyscyplina powiązana ze stołem i odbijającą się na nim piłką (niezależnie od wielkości) jest intrygująca. Dlatego z olbrzymim zainteresowaniem wysłuchałem prelekcji o przydatności teqballu do doskonalenia techniki piłkarskiej, nie wyłączając futsalowej. Dowiedziałem się, że kluby angielskiej Premiership mają – jak zrozumiałem - obowiązek posiadania stołu z powyginanymi rogami. A od lepszych piłkarsko zawsze warto brać przykłady.

Polski teqball jest mniej znany i popularny niż piłka sześcioosobowa, czy futsal, ale już zaliczył pierwszy, wielki międzynarodowy sukces. Polak został wicemistrzem świata podczas rozgrywanego w Budapeszcie czempionatu globu. Czempionatu, gdzie na starcie stanęli przedstawiciele 58 państw świata. Wywalczył teqball sukces, który ma już zaliczony dwukrotnie „sześcioosobówka”, a o który futsal dobija się bez skutku od lat. I nikt mi nie powie, że nie będzie mu teraz łatwiej w mediach. Tym bardziej, że dyscyplina ma ambasadorów w osobach panów Figo, Piresa czy Ronaldinho – znakomitych niegdyś piłkarzy.

I to jest – moim zdaniem – kierunek marketingowo-promocyjny na obecnym etapie dla polskiego futsalu. Ambasadorowie z najwyższej krajowej piłkarskiej, trawiastej półki. Tylko tacy mogą zainteresować dyscypliną telewizję. I jeszcze jedno. Z tego co wiem futsal szuka pieniędzy. Ciągle szuka. Tymczasem raczkujący teqball potrafił już na początku swojej „kariery” zorganizować w stolicy turniej, podczas którego było do zgarnięcia kilka tysięcy w walucie dolarowej nagród.

Spotkałem się wielokrotnie z tezą, że dla futsalu nie jest potrzebna telewizja. Wystarczy internet. Z całym szacunkiem dla postępującego rozwoju sieci, to jednak nadal każdy sport walczy w pierwszej kolejności o prawa telewizyjne. Na chwilę obecną żadna relacja na kanale Łączy nas Piłka nie zastąpi transmisji w Polsacie czy TVP. Tak jest i przez najbliższe lata będzie. Z priorytetami przekazu wizualnego jest tak jak z gazetami. Rzekomo miały upaść, bo elektroniczne media je „zjedzą” niemal na śniadanie. Tymczasem znane tytuły mają się dobrze i ludzie je kupują.

Dlatego niezmiernie boleję, że w papierowych wydaniach nie ma prawie nic o futsalu. Za czasów przewodzenia futsalowej komisji mieliśmy stałą pozycję we wtorkowym „Przeglądzie Sportowym”. Nie stroniła od futsalu też „Piłka Nożna”. Piszę tylko o centralnych wydawnictwach, gdyż wiem, że w regionach kluby futsalowe mają swoje sposoby na zagospodarowanie mediów. I chwała im za to. A jak już jestem przy mediach, to wspomnę tak mimochodem, że marzy mi się, aby były one obiektywne w wyrazie dla futsalu, a nie kierowały się (i te elektroniczne, i te papierowe) jakąś jedyną słuszna opcją. Przy takim bowiem założeniu czynią więcej szkody niż pożytku.

Po poprzednim felietonie wywiązała się dyskusja na temat zasadności powoływania makroregionalnych II lig futsalu. Poniekąd zgadzam się z tezą, że doły polskiego futsalu są słabe organizacyjnie i finansowo. Mogą kosztowo nie wytrzymać zmian. Mogą powstać kolejne regionalne „białe plamy”. Niemniej z drugiej strony, nigdy dla futsalu nie będzie dobrego czasu na reorganizację. Nie będzie, gdyż kierujący nim, w szerokim tego kierowania rozumieniu, boją się narzucać coś słusznego, w obawie przed pogorszeniem stanu posiadania w tak zwanym terenie albo wywołania niezadowolenia w klubach. Obawiają się przez to utraty poparcia. I tworzy się przysłowiowa kwadratura koła. A szanse na umocnienie futsalu w tak zwanym terenie wcale co rok nie są lepsze, bowiem wojewódzkie ZPN w większości spychają futsal na szary koniec swoich priorytetów, z czym działacze futsalowi nie zawsze sobie radzą.

Szkoda, że mój następca, pan Kazimierz Greń, kilka lat temu całkowicie wywrócił przygotowaną przeze mnie oraz pana Szymona Czeczkę profesjonalizację rozgrywek futsalu w Polsce. Teraz to odbija się czkawką, gdyż po sześciu latach jesteśmy w miejscu tamtego startu i ponownie nawołuje się o kolejne lata reformowego vacatio legis. Tymczasem normalna struktura polskiego futsalu, ta piramida rozgrywkowa, powinna już obecnie wyglądać 16 (III ligi) - 4 (II ligi) - 2 (I ligi) - 1 (ekstraklasa). A tak ciągle mamy tylko amatorską dyscyplinę z okazjonalnymi przebłyskami profesjonalizmu.

Z zainteresowaniem przeczytałem w futsal-polska rozmowę z Marcinem Mikołajewiczem. Cieszy mnie, że wraca do zdrowia i pomaga klubowi w walce o punkty. Prawdę mówiąc, myślałem, że po kontuzji nie wróci już na ligowe parkiety i zajmie się pracą szkoleniową. Odkąd pamiętam Marcin zawsze posiadał chart ducha. Pokazywał, że praca nad sobą może wynieść na sportowe wyżyny. Czasami przypominają mi się w jego aspekcie oceny kierowane do Grzegorza Lato z początków kariery, gdy też nie wróżono przyszłemu królowi finałów mistrzostw świata piłkarskiej kariery. Ciekawy jestem jak dzisiaj mają się ci szkoleniowcy, którzy nie widzieli w Marcinie reprezentacyjnego futsalisty.

Ważne jest bowiem, by znać swoje możliwości i znaleźć miejsce w sporcie, w którym można spełniać się. A sądzę, że Marcin właściwie postawił w pewnym okresie na futsal, który odpłacił mu się wieloma cudownymi przeżyciami. Warto, aby młodzi adepci futsalu też jak najszybciej dokonywali wyboru, gdyż nie każdy musi być Lewandowskim na trawie, a futsal również pozwala na wspaniałą życiową przygodę.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Niejednokrotnie zastanawiałem się z kim kojarzy się najbardziej polski futsal. Jaka osoba jest w stanie najbardziej go promować, czy też najzwyczajniej zwrócić na niego tylko uwagę w gronie ludzi nie mających ze sportem zbyt wiele wspólnego. I nie wymyśliłem nikogo. Ba, nie pomogli mi w takim myśleniu nawet znajomi na co dzień prazujący przy futsalu. I ci z kraju, i ci z zagranicy. Dlaczego nie mamy takiego choćby niewielkiego futsalowego Lewandowskiego.

Kto, czy co nie pozwala wyrosnąć w Polsce znakomitemu futsaliście? Myślę, że warto, aby nad takim pytaniem pochylili się ci wszyscy znawcy polskiego futsalu, którzy tak gremialnie na różnych facebookach, czy twiterach przedstawiają swoje racje. Nieraz nawet aroganckie; jawią się jako studnie – niemal bez dna - niezwykle czystej krystalicznej futsalowej wiedzy. Proszę o pilną receptę – jak z polskiego futsalisty zrobić halowego Lewandowskiego.

Chciałbym, aby pod koniec drugiej dekady XXI stulecia znalazł się w kraju nad Bugiem, Wisłą oraz Odrą ktoś, kto potrafi odmienić postrzeganie polskiego futsalu jako dyscypliny niszowej. Nie przeczę - marzy mi się taki halowy Robert Lewandowski. Ale nie pogardzę i nieco mniejszą osobowością.  Chciałbym, aby była to osoba propagująca futsal, samodoskonalenie, szeroko rozumiany ruch fizyczny, zdolność budowania pewności siebie. Osoba, która przekona, iż nie ma drogi na skróty do sukcesów i pieniędzy, a otrzymuje się je poprzez ciężką pracę. I, co najważniejsze, aby interlokutorzy, słuchacze, wierzyli w to co, taka osoba przekazuje.

Marzenia bowiem są osiągalne i można a nawet należy je wygrywać, o nich śnić oraz realizować. Ale do tego potrzeba symbiozy środowiska. Potrzeba myślenia, że dla osiągnięcia sukcesu wszyscy zajmujący się futsalem musimy stawać się najzwyczajniej lepsi. I lepsi – bez urazy – wspólnie z naszym przeciwnikiem. I przekonywać się nie w internecie, nierzadko ordynarnym hejtem, nietolerancją, lecz w rozmowie patrząc sobie w oczy i nie wstydząc się własnego nazwiska.

Szkoda – pomyślałem sobie oglądając wygrany mecz z Serbią w Lubinie, że takich wyników nie zafundował sobie polski futsal miesiąc wcześniej w Zielonej Górze. Szkoda – pomyślałem po raz drugi siedząc przed ekranem komputera, że po raz kolejny PZPN nie decyduje się na pokazanie futsalowego pojedynku - było nie było narodowej reprezentacji - w telewizji. Powoli zresztą staje się to normą, chociaż zaprosiłbym pewnie panów Bednarka, czy Basałaja na próbkę napoju spod znaku „Ducha Sanu”, gdyby w przewidywalnym czasie nastąpiła zmiana. A tak, póki co, poraczę się sam.

Szkoda – pomyślałem po raz trzeci, że ciągle trzeba jechać na mecze reprezentacji ku zachodnim kresom naszej Polski. Najpierw etatowo niemal to był Koszalin, a teraz Zielona Góra i Dolny Śląsk. Oczywiście nie wierzę złym słowom, które wmawiają, iż tak jest w ramach przedbiegów przyszłej związkowej kampanii wyborczej. Dolny Śląsk w tej konstelacji spokojnie broni się futsalem, w miarę solidnym w ekstraklasowym Jelczu-Laskowicach. Pozostałe dwa miejsca pozostawię bez własnego zdania.

Dla równowagi obok słowa „szkoda” umieszczę w felietonie też słowo „pochwała”. Pochwalam – za dobrą organizację, i PZPN, i dolnośląski, czy wcześniej lubuski związek piłkarski. Pochwalam – szczególnie za fachowe oceny Piotra Szymurę – eksperta podczas transmisji live meczów z Serbią oraz w eliminacyjnym turnieju w Zielonej Górze. Chciałbym – napiszę przy okazji – by tego rodzaju fachowiec towarzyszył relacjonującemu mecze ekstraklasy futsalu w Sportklubie. Pochwalam – kibiców z Zielonej Góry, Lubina, Jelcza-Laskowic za stworzenie niezwykle przyjaznej atmosfery naszej reprezentacji. Pochwalam wreszcie – zawodników za to, że ze wszech miar starali się w dwumeczu z Serbią zmyć plamę, jaką dali w Zielonej Górze. I co im się po części udało.

Kiedy już tak rozpędziłem się w pochwałach – co w felietonach zdarza mi się rzadziej niż ganienie - pozwolę sobie napisać kilka słów o dziale młodzieżowym futsalowej, związkowej komisji. Grzegorz Morkis jest na co dzień utożsamiany przez futsalową młodzieżową Polskę z szeregiem imprez, jakie są organizowane w ramach rokrocznego cyklu Młodzieżowych Mistrzostw Polski chłopców oraz dziewcząt. Nie trzeba było zjeść przysłowiowej beczki soli, by zrozumieć różnorodność działań w tym zakresie i potrzebę znalezienia człowieka ogarniającego tę materię. Być może nie ukształtowaną jeszcze ostatecznie, ale zmierzające we właściwym kierunku, czego dowodem tegoroczne sukcesy dziewiętnastolatków na europejskiej arenie, czy kolejne zapisy licencyjne, promujące zaplecze młodzieżowe dla klubów ligowych.

Niejednokrotnie – obserwując pana Grzegorza zastanawiałem się, czy tak powinna wyglądać droga do stanowisk w Komisji Futsalu i Piłki Plażowej PZPN. I mogę stwierdzić, iż jest to odpowiedni model. Jest to droga do powielania przy kolejnych nominacjach. Patrząc na pana Grzegorza nie można zarzucić, iż do komisji dostał się z tak zwanego układu. Nie za zasługi tylko – jak to dzisiaj ładnie określa się w polityce – z partyjnej nominacji. Nie ten adres. Tutaj zadziałało merytoryczne przygotowanie. I myślę, iż każdy działacz futsalowy (klubowy, czy z spółki FE też) powinien pojąć, że aby sensownie wyrażać się i działać, winien posiadać za sobą futsalową historię i nie być człowiekiem znikąd. A przy okazji przeczytać ponownie dwa początkowe akapity niniejszego felietonu. 

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...
Subskrybuj to źródło RSS