- Pracuję w klubie w charakterze "sekretarki" - mówi Marcin Synoradzki - Pracuję w klubie w charakterze "sekretarki" - mówi Marcin Synoradzki fot. (chojnice.com)

Marcin Synoradzki: Awans do Mistrzostw Europy nic nie zmieni w postrzeganiu polskiego futsalu

- Nie dojdą nowi sponsorzy, nie pojawią się duże pieniądze, dopóki PZPN nie zmieni swojego nastawienia do futsalu, który jest dla niego piątym kołem u wozu - mówi Marcin Synoradzki z Red Devils Chojnice w rozmowie z Andrzejem Hendrzakiem.

Panie Marcinie, w futsalu bywa jak w życiu. Są bohaterowie pozytywni, ale też i negatywni. I trzeba sobie z jednym oraz drugim przypadkiem dawać radę. Mówię o tym w kontekście zawirowań wokół Red Devils Chojnice w poprzednim sezonie. Proszę, o odniesienie się do głosów padających w gronie pasjonatów futsalu o niedoskonałościach w zarządzaniu klubem.
- Na początku zaznaczę, iż wypowiadam się zupełnie prywatnie i przedstawiam mój osobisty punkt widzenia na minione sprawy. To już ponad rok, więc myślę, iż teraz mogę odsłonić nieco kurtyny wydarzeń, które doprowadziły do spadku klubu. My przez wiele sezonów byliśmy typową drużyną „środka”, albo graliśmy o utrzymanie albo o bezpieczny środek tabeli. Jednorazowy „wyskok” i zdobycie wicemistrzostwa Polski w sezonie 2012/13 w żaden sposób nie przełożyło się na zwiększenie finansowania ze strony sponsorów, a raczej nawet ich ubyło. Przed sezonem 2015/16 poszliśmy na rozmowy do głównego sponsora i zadeklarowaliśmy, iż przy nieco zwiększonym budżecie jesteśmy w stanie zbudować zespół, który będzie walczył co roku o medale, a nie o utrzymanie. „Zróbcie wynik, to pogadamy” – padło. To zaczęliśmy budowanie ekipy. Przyszli Bondar, Holy, Marco Aurelio, Modrusan, Wojciechowski. W lidze zajęliśmy 4 miejsce, ale zdobyliśmy po raz pierwszy w historii Halowy Puchar Polski, co było największym sukcesem sportowym Red Devils FC Chojnice. Pieniądze dostajemy w miesięcznych transzach przez 10 miesięcy w roku kalendarzowym (oprócz czerwca i lipca). W tamtym sezonie, aby opłacić wysokie kontrakty profesjonalnych zawodników, transze zostały zwiększone, a w związku z tym na pierwszą rundę następnego sezonu (2016/17) zostało nam niewiele pieniędzy. Można powiedzieć, iż zarząd klubu zagrał „vabank”, aby zdobyć trofeum, co miało się przełożyć na ewentualne zwiększenie budżetu klubu w następnych sezonach. Ja z mojej firmy dokładałem około 50.000 zł co sezon do funkcjonowania klubu, bądź to w formie darowizn lub bezzwrotnych pożyczek. Kupiłem także do użytku klubowego busa, który woził zawodników na mecze. Osiągnięcie historycznego sukcesu jednak w żaden sposób nie przełożyło się na powiększenie budżetu, żaden ze sponsorów klubu nie zwiększył finansowania. Klub stanął przed poważnym problemem, bo pieniędzy brakowało dosłownie na wszystko. W związku z tym w sierpniu 2016 poinformowałem sponsorów, iż wstrzymuję finansowanie klubu z mojej strony, bo nie jestem w stanie w pojedynkę utrzymać całego zespołu, a zespół nie przystąpi do rozgrywek sezonu 2016/17.
Ale jednak wystartowaliście
- Wówczas otrzymaliśmy deklarację od sponsora głównego, iż poszuka dla nas pieniędzy na pierwszą rundę rozgrywek, a drużyna ma grać „bo nie wyobrażamy sobie, aby Chojnice nie miały futsalu”. Poprosiliśmy o 60.000 złotych, które powinny wystarczyć na rozegranie tej rundy. W międzyczasie minęło kilka tygodni, najlepsi zawodnicy odeszli do innych klubów, a w zarządzie praktycznie zostały dwie osoby. Z własnej kieszeni opłaciłem różne zaległości (m.in. podatkowe) tak, aby zespół mógł w ogóle przystąpić do rozgrywek. Skleciliśmy drużynę i przystąpiliśmy do rozgrywek. Osłabiony zespół grał słabo, a na dodatek praktycznie za darmo, nie otrzymaliśmy ani złotówki z 60.000 zł, o które prosiliśmy (w trakcie rundy prosiliśmy już tylko o 20.000 zł na wypłaty dla zawodników). W związku z tym wstrzymałem jakiekolwiek finansowanie klubu z mojej strony i poczyniłem pierwsze kroki zmierzające do wycofania klubu po zakończeniu pierwszej rundy w grudniu 2016 roku. Byłem bardzo zmęczony tym wszystkim, a przede wszystkim zniechęcony i powiedziałem sobie „stop”. W geście rozpaczy zamieściłem informację w social mediach, iż jeśli znajdą się chętni, to przekażę cały klub do dyspozycji. W grudniu zgłosiło się kilka osób, które wyraziły chęć uratowania klubu, powstał nowy siedmioosobowy zarząd. Zrezygnowałem z wszystkich pełnionych funkcji - manager drużyny seniorów oraz wiceprezes - i zająłem się wyłącznie pracą administracyjną, wprowadzając nowych członków zarządu w szczegóły pracy na rzecz klubu. Na uratowanie Ekstraklasy było już za późno, ale najważniejsze, iż klub przetrwał tą zawieruchę i nadal istnieje. Nowy zarząd od samego początku zajął się pozyskiwaniem nowych sponsorów i uporządkowaniem finansów klubu, tak aby trenerzy i drużyna mogli normalnie funkcjonować. Spadku nie udało się już uniknąć, ale obecnie klub działa jak przysłowiowy „szwajcarski zegarek” i mocno stanął na nogi. Sponsorów przybywa, wiele spraw zostało uporządkowanych, powstają nowe grupy młodzieżowe. Klub ponownie można nazwać klubem – duże brawa dla Pani Prezes Natalii Daleckiej, wiceprezesa Grzegorza Piekarskiego i reszty zarządu.

Rozumiem, iż wspiera pan z całych sił walkę o powrót do ekstraklasy. Zresztą futsalowe tradycje Chojnic niemal obligują, aby występować w najwyższej klasie rozgrywkowej polskiego futsalu. Szczególnie należy się to chojnickim kibicom, którzy są uważani za jednych z najgorętszych w Polsce.
- Tak jak powiedziałem wcześniej, pracuję w klubie w charakterze „sekretarki”. Zajmuję się pracą biurową, korespondencją, rejestracją zawodników, przygotowaniem różnych dokumentów, wniosków o dotację itp. Odsunąłem się od bezpośredniej pracy przy drużynie seniorów. Są nowi ludzie, którzy już wiedzą, jak zarządzać zespołem. Mam nadzieję, iż klub szybko wróci do rozgrywek Futsal Ekstraklasy, silniejszy sportowo i organizacyjnie. Co do kibiców, to zasługują na uznanie. Przez te 10 sezonów gry praktycznie nie słychać było gwizdów na naszych zawodników. Nawet po spadku nie byliśmy krytykowani, kibice byli z nami na dobre i na złe. W ostatnim sezonie co prawda hala nie była wypełniona po brzegi, ale kilkaset osób przychodziło regularnie na mecze. Przy dobrej grze hala ponownie wypełni się. Jestem tego pewien.

Jest pan w futsalu od wielu, wielu lat. Widział pan jego wzloty, upadki. Zarówno te organizacyjne jak i szkoleniowe, reprezentacyjne. Czy jest coś, na co chciałby pan zwrócić szczególną uwagę obecnym rządzącym w Komisji związkowej oraz spółce ekstraklasowej?
- Swoje uwagi zawierałem miedzy innymi w zamieszczanych na futsal-polska felietonach. Rozsądny i logicznie myślący człowiek znajdzie tam, czego potrzebuje. Komisja związkowa ma poniekąd związane ręce. Dopóki PZPN nie zwróci większej uwagi na futsal, to nic nie będą w stanie zrobić. Spółka FE – dopóki pracuje tam jeden człowiek, to także nie ruszy z miejsca. Same piłki, bidony i plastrony nie satysfakcjonują klubów, słychać wiele głosów krytyki. Brakuje sponsora tytularnego, brakuje obecności w mediach, brakuje siły przebicia. Futsal nadal jest traktowany jako gra panów z brzuszkami, którzy trzymają piwo w ręku i kopią sobie wieczorami. Ja osobiście „wyleczyłem się” z uzdrawiania polskiego futsalu. Mam teraz inną pasję, CrossFit, i to pochłania mi dużo czasu. Co nie znaczy, iż o futsalu zapomniałem, ale nie jest już jedyną rzeczą, która pochłania mnie w stu procentach.

Przed wywiadem przeglądnąłem pańskie felietony sprzed lat. Z większości nich bije optymizm futsalowy. Widać walkę z niesolidnością oraz „twórczym absolutyzmem”. Ale znalazłem też wnioski, które przeszły gdzieś bokiem szeroko pojętym decydentom futsalowym w Polsce, szczególnie dotyczące futsalu młodzieżowego, czy marketingu.
- Jak wspomniałem wcześniej napisałem bodajże 45 felietonów i tam przekazywałem  moje przemyślenia z 15 lat doświadczeń w futsalu na ogólnopolskim poziomie (Holiday i Red Devils). Sam uczyłem się na własnych błędach, dostrzegałem także błędy innych. Wydaje mi się, iż rzuciłem kilka ciekawych pomysłów, ale praktycznie nikt z tego nie skorzystał. A szkoda, bo wielokrotnie dyskutując z osobami z naszego świadka po felietonach przyznawano mi rację i chwalono za idee. Generalnie niemal każdy siedzi we własnym klubie i na tym kończy się jego pomysł na polski futsal. Środowisko nie jest monolitem, jest wiele podziałów i wzajemnych animozji. Siedzimy w niszy i jakoś nie ma pomysłu, aby się z tej dziury wydostać. Niemal wszystko kuleje, tak naprawdę mamy jeden klub z prawdziwego zdarzenia, reszta to drużyny. Młodzieżówki to najczęściej pospolite ruszenie. Przed turniejem U-20, zawodnicy pojawiają się na tydzień przed MMP i natychmiast po turnieju znikają. Generalnie stoimy mocno w miejscu i chodzimy w kółko jeśli chodzi o futsal młodzieżowy.
Reprezentacja stoi przed historyczną chwilą, aby po raz drugi zakwalifikować się do finałów mistrzostw Europy. Nie pytam o szanse, bo każdy Polak powie, że są ogromne. Przewrotnie natomiast zapytam, co może stać się z polskim futsalem, gdy nie powiedzie się.
- Nic się nie stanie. Będzie nadal w tym samym miejscu co jest. A awans do Mistrzostw Europy nic nie zmieni. Nie dojdą nowi sponsorzy, nie pojawią się duże pieniądze, dopóki PZPN nie zmieni swojego nastawienia do futsalu, który jest dla niego piątym kołem u wozu.

Rzeczywiście, niejednokrotnie doświadczyłem na własnej skórze jako były przewodniczący, że futsal w naszym związku piłkarskim jest ciągle niedoceniany. Zresztą patrząc na kłopoty spółki ekstraklasowej z pozyskiwaniem sponsorów rozszerzyłbym ten problem także na inne sfery aktywności. Od kiedy 10 lat temu wprowadziliśmy zasady licencyjne polski futsal dojrzewa, pięknieje, staje się widowiskiem. Ale jest jeden etap, którego kluby futsalowe same nie przeskoczą. Są to hale. Chociażby w Chojnicach, gdzie telewizja ma problemy z pokazywaniem widowni. A ustawienie kamer z wizją na ściany, czy reklamy jest nieciekawym rozwiązaniem. Widzę tutaj poletko dla samorządów.
- Dobrze, że wprowadzono licencje, przynajmniej kluby starają się być dobrze zorganizowane. Ale kibiców na halach nie przybywa, zwłaszcza na Śląsku. Kiedyś tam hale były pełne, teraz świecą pustkami. To dla kogo budować nowe obiekty? U nas większa hala by się przydała, bo faktycznie jest problem z ustawianiem kamer. Ale najpierw kibice, potem sukcesy, potem nowa hala. Coś za coś, tak więc cierpliwie poczekamy. Bo u nas to na stadion Chojniczanki idą dziesiątki milionów złotych. Co zrobić, trawa wygrywa z futsalem. Gramy w futsal cały czas na starej hali. Poza tym jest i w życiu i w sporcie taka zasada, że starszy może więcej

W Komisji Futsalu wiele mówi się od niedawna o magazynach telewizyjnych dla I ligi. Pomysł ciekawy i warty realizacji. A gdyby pójść dalej i stowarzyszyć się jako kluby pierwszoligowe w jedną całość? Coś na wzór I ligi trawiastej. Zawsze w jedności jest większa siła.
- Z ostatnich informacji wynika, iż tutaj się coś ruszyło i taki magazyn powstanie. A dodatkowej spółki klubów nie trzeba zakładać, można włączyć kluby I ligi w Futsal Ekstraklasa Sp. z o.o. i poprzez tą firmę prowadzić rozgrywki. To tylko kwestia dogadania się z PZPN.

Trener reprezentacji Andrzej Bianga jest też trenerem Red Devils. Jak z pozycji działacza należy ustosunkować się do łączenia takich funkcji? Moim zdaniem w PZPN powinni szkoleniowcy reprezentacji futsalu zarabiać wystarczająco, aby nie łączyć się z klubami.
- Trener reprezentacji ma sporo wolnego czasu. Zgrupowania są tylko kilka razy w roku i praca w klubie w żaden sposób nie koliduje z obowiązkami trenera kadry. Oczywiście jeśli wynagrodzenie byłoby na stosunkowo odpowiednim poziomie, to można byłoby wprowadzić taki zakaz. Ale w obecnej sytuacji myślę, iż nic nie stoi na przeszkodzie, aby łączyć funkcje szkoleniowe w kadrze i klubie. Jednakże jest to kolejny przykład, że futsal nie jest odpowiednio doceniany oraz wyceniany w PZPN.

Wiem, że uczestniczycie jako klub też w rywalizacji beachsoccera. Być może, to co powiem jest obrazoburcze futsalowo, ale od lat obserwuję jak piłka plażowa w postrzeganiu związkowym ma się lepiej niż futsal. Widocznie decydują wyniki na arenie międzynarodowej. Ale to futsal jest ilościowo popularniejszy. Grają tysiące, podczas gdy w piłkę na piasku ledwie 20 albo ciut więcej klubów.
- Aktualnie w beach soccera gra tylko 18 klubów. Kiedyś za czasów federacji Beach Soccer Polska grało ponad 100. W beach soccerze nie dzieje się dobrze. Jest sporo niedociągnięć organizacyjnych, brak jest całorocznej hali do treningów dla klubów i kadry. Kadra po 10 latach przerwy awansowała do Mistrzostw Świata, ale tam poznali, gdzie jest ich miejsce. Sezon dla klubów trwa 6 tygodni, grają zawodnicy z trawy i futsalu. Chyba żaden klub nie posiada „własnych” zawodników. Dopóki to się nie zmieni, to beach soccer będzie radosnym przerywnikiem od trawy i parkietu. A powinno się zmienić, bo jest to bardzo efektowny sport, który łatwo można „sprzedać” telewizji i kibicom. Jest w Polsce człowiek, który się na tym zna, tylko trzeba go z powrotem ściągnąć do pracy organizacyjnej. Michał Sieczko stworzył beach soccera i chciałbym bardzo, aby ponownie zaangażował się w ten sport. Ktoś mądry w PZPN powinien wreszcie to umożliwić, a na pewno piaskowa odmiana piłki nożnej ruszy mocno z miejsca.

Dziękuję za rozmowę i życzę wytrwałości sportowej, nowych pomysłów na futsal oraz powrotu na ekstraklasowe parkiety

Rozmowę spisał Andrzej Hendrzak