Z notatnika dziejopisa fot. Michał Wencek

Z notatnika dziejopisa

Katarzyna Rosłaniec nie zajmuje się futsalem, ale robi filmy. Jej dziełem są między innymi „Galerianki”, „Bejbi blues”, czy najnowszy „Szatan kazał tańczyć”. Niedawno wyczytałem w jednym z jej wywiadów, że realne życie wystarczy na kreowanie świata. Nie ma potrzeby czynienia tego jeszcze na facebooku. Albo w życiu robi się to, co chce się robić i temu poświęca się bez reszty albo tworzy się o sobie opowieści w internecie.

Bardzo te słowa, co prawda nie cytowane przeze mnie in extenso lecz przekazane w miarę starannie, przypadły mi do gustu. Piszę to na kanwie wyczytywanych różnych facebookowych, czy twitterowych wpisów o zabarwieniu futsalowym. Często mają się one nijak do rzeczywistości, a służą najzwyczajniej lansowi. Tymczasem realny świat stwarza na co dzień tyle nowych wrażeń, że czuć można więcej, coraz więcej. I działać, a nie tylko wpisywać, dopisywać, odpowiadać. Dlatego z rezerwą podchodzę do wszystkiego co unika bezpośredniej relacji. Tym bardziej interakcji anonimowej.
Dziennikarz zawsze musi mieć swoje źródła, których nie ujawnia nawet najbardziej dociekliwym służbom. I prawo go nawet chroni w tym zakresie. No chyba, że jest zagrożone bezpieczeństwo państwa. Na szczęście futsal naszej Najjaśniejszej w żaden sposób nie zagraża, więc i ujawniać źródeł wiedzy potrzeby nie ma i raczej nie będzie. Z zainteresowaniem przyglądałem się latom działalności Spółki Futsal Ekstraklasa od chwili jej powstania. Pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałem o zamiarze powołania takiego ciała w 2004 roku byłem sceptycznie do tego nastawiony. Wówczas w restauracji katowickiego hotelu Campanile panowie Szymura, Sowiński oraz Adam Kaczyński nie przekonali mnie ani nowego przewodniczącego futsalu pana Grenia. Pana Kazimierza nie przekonali zapewne nigdy.

Natomiast mój punkt widzenia zmienił się gdzieś w roku 2007, gdy zobaczyłem, że od PZPN kasy dla klubów ekstraklasy nie wydrzemy, ewentualni sponsorzy muszą przekazywać fundusze do kasy związkowej bez oddzielenia na futsal, a i prowadzenie rozgrywek odbywa się za pomocą jakby ręcznego sterowania. Jako przewodniczący polskiego futsalu w roku 2008 powróciłem do rozmów z panem Szymurą. Bardzo aktywny w działaniu na rzecz tworzenia Spółki był pan Sowiński. Pewne sprawy konsultowałem z Czechami, mającymi doświadczenie w tego rodzaju rozwiązaniach. W kolejnym roku zarys organizacyjny oraz programowy był gotowy. Wspólnie opracowaliśmy zasady oraz regulamin, który został przedstawiony w PZPN dyrektorowi Wachowi z Departamentu Prawnego.

Decydujące rozmowy z udziałem „układających się” stron odbyły się w węgierskim Debreczynie podczas finałów futsalowych Mistrzostw Europy. O planach poinformowani zostali nieoficjalnie sprzyjający nam ludzie z UEFA. Pozostało tylko przekonać władze PZPN i to był największy problem, gdyż opór ze strony władz związku był spory. Zadanie to przypadło mnie. Było trudno, ale wykorzystując przychylność wiceprezesa Bugdoła, pozytywne spojrzenie wiceprezesa Bednarka, w końcu akceptację prezesa Lato, udało się otrzymać pozytywną opinię zarządu związkowego i zainaugurować działalność Spółki od sezonu 2010/2011. Dzisiaj twierdzę, że był to ostatni moment na realizacje przedsięwzięcia. Zmiany w Komisji Futsalowej po roku 2012 pewnie na lata ponownie wstrzymałyby ów projekt.  

Przedstawiłem ten najprostszy w wyrazie rys historyczny, by różnym domorosłym historykom futsalu uświadomić jakie były realia oraz meandry tworzenia Spółki. To była walka o pozycję futsalu w PZPN. Piszę o tym w przeddzień Walnego Zgromadzenia Wspólników, by uświadomić, że coś co ze sporym trudem tworzyło się przez lata należałoby szanować. Spółka działała różnie. Miewała i ma lepsze oraz gorsze momenty. Była na krawędzi bankructwa, ale podniosła się. Były nieudane wybory personalne, ale były i całkiem dobre. Jako osoba z zewnątrz nie będę wymądrzał się ocenami. Wiem natomiast, że Spółka była jest i będzie potrzebna.

Dla bliższego oglądu zapoznałem się  z kilkoma przekazami otrzymanymi od działaczy klubów ekstraklasy. Tezowo wykrystalizowały się opinie o potrzebie dopieszczania Spółki, gdyż ciągle jeszcze nie jest tworem profesjonalnym. Podkreślano, iż nie wszystkie zmiany ją profesjonalizują. Zaznaczano jak wiele sił kosztowało Spółkę w poprzedniej kadencji bronienie się przed zakusami związku o odzyskanie rozgrywek ekstraklasy. Obecnie sytuacja w tym temacie ustabilizowała się, ale jak kluby nie dostaną czegoś więcej od Spółki niż mają, to mogą same wyjść z opcją zmian. Wreszcie – co dla mnie jest najciekawsze – wskazywano, że o ile początkowo to Spółka narzucała, wskazywała pewne standardy organizacyjne, to teraz kluby dojrzały i lepiej się promują oraz organizują(!). Każdy z moich interlokutorów był zawiedziony brakiem generalnego sponsora, który wspomógłby kluby.
Niedawno podczas pewnego panelu dyskusyjnego miałem okazję zapoznać się z doświadczeniami oficera amerykańskiego Gregory Hartleya o metodach manipulacji. Z drugiej strony przeczytałem materiał polskiej psycholożki o tak zwanej wyuczonej bezradności. Na kanwie tych dwóch racji powiem do udziałowców Spółki – jest bardzo ważne, żeby mieć świadomość na co Was stać, pojedynczo oraz w grupie. Co jest mocną, a co słabą stroną Spółki i czy są rzeczy, których nie da się przeskoczyć nawet przy największych staraniach oraz najlepszych chęciach.

Topowe na dzisiaj hasło „you can do it” (możesz to zrobić) nie zawsze daje bowiem wygraną z rzeczywistością. Ale też nie można dać się zmanipulować i zawsze należy kontrolować rzeczywistość. Też personalną. A może Spółka na chwilę obecną osiągnęła maksimum swoich możliwości i więcej się nie da? Jest więc o czym dyskutować na warszawskim spotkaniu. I zapewne jest to lepsze pole dochodzenia do prawdy niż te nieskomplikowane facebooki, czy twittery. Tego - cytując słowa Kopernika „Co innego jest złośliwie krytykować i zaczepiać, a co innego poprawiać i błędy prostować, podobnie jak pochwały różnią się od pochlebstw” – Spółce życzę.

Andrzej Hendrzak