Z notatnika dziejopisa
W historii niejednokrotnie spotykamy się z jedną okresowo powtarzającą się cechą. Cechą ludzkości różnych etapów rozwoju. Najzwyczajniej jest to dążenie do posiadania czegoś największego, najlepszego, wyraziście przodującego. Oczywiście dążenie do posiadania czegoś największego z samej zasady nie jest złe. Ale musi to być połączone z rozsądkiem. Nie idąc daleko wstecz w historię, weźmy przykład z II wojny światowej. Każda ze stron dążyła do posiadania najmocniejszego stalowego potwora (czołgu), którego waga w prototypach oraz produkcji szła w dziesiątki ton ciężaru własnego. Jednak filozofia potyczki wojennej wymusiła manewrowość, podczas której ów czołgowy olbrzym okazywał się niemal bezużyteczny.
Najzwyczajniej pozostałem w kropce. Nie wiem, czy cieszyć się tym, czy smucić. Optując za poziomem, profesjonalizmem, pewnie należy wybrać to drugie. Idąc w kierunku popularyzacji, wybrać opcję pierwszą. Niemniej - i tak źle, i tak niedobrze. Nie liczbami bowiem należy walczyć o godność futsalu w tym kraju. Kraju, w którym nawet zdarzają się członkowie gremiów zarządzających szeroko rozumianym polskim sportem, nie potrafiący poprawnie wymówić słowa „futsal”. Nie wspominając już o przepisach.
Księga rekordów Guinnessa jest czymś takim, gdzie zapisuje się osiągnięcia normalne, jak i abstrakcyjne. Nie mówię, że nasz futsal jest bliski pozycji na stronach tego szacownego wydawnictwa, ale w kontekście abstrakcji w liczbie delegowanych drużyn do ekstraklasy oraz I ligi futsalowej miałby szanse. Zakładając, że w polskich ligach futsalu od ekstraklasy do II ligi może uczestniczyć około 120 zespołów, to istnieje możliwość, iż na dwie ligi najwyższe przypadnie tylko ciut mniej, niż połowa. I gdzie tu sens, gdzie logika? – zapytałem kolegi, recenzenta Józefa. Gdzie logika piramidy od podstawy po wierzchołek?
Jak zwykle znalazł szybką odpowiedź, obarczając winą po trosze i mnie za to. – Pytałeś drogi Andrzeju w wywiadach, czy futsal jest sportem niszowym, więc postanowiono ci udowodnić, iż tak nie jest – powiedział. No cóż, na takie dictum mam tylko jedną odpowiedź i też posłużę się wypowiedzią mądrej osoby. Mianowicie Marcina Stefańskiego z ekstraklasy trawiastej. Bodajże trzy lata temu wskazał on, że zawsze najpierw należy zadbać o standardy, a dopiero w następnej kolejności o powiększanie ligi. Tymczasem w naszym futsalu nieustannie skutek porusza się przed przyczyną. I zawsze cierpią na tym owe standardy.
Jestem niezmiernie wdzięczny futsal-polska.pl za wspomnienie na Facebooku o Futsal Baltic Cup. Była to wdzięczna impreza, w której wielokrotnie uczestniczyłem, a nawet wręczałem nagrody. Kiedy wspólnie z kadrą futsalową U-21 oglądaliśmy w 2012 roku w telewizorni w Dziwnówku polsko-ukraińskie EURO, nikt z nas nie zdawał sobie sprawy, iż jest to finalny czas przepięknego turnieju. I rzeczywiście – nie ma już Pogoni 04, PA Novej, Grembacha, reprezentacji U-21. Nie ma w Polsce towarzyskich turniejów futsalowych o znaczącej randze. Nie ma radosnych spotkań futsalowego bractwa, rozprężającego się po sezonie. Bratającego się po ligowej rywalizacji. Nie ma widocznych w innym miejscu na Facebooku futsal-polska.pl Filipczaków, Szłapów, Dąbrowskich, Korczyńskich i wielu innych, dających futsalową radość jako zawodnicy. I tylko szkoda, że oni urodzili się za wcześnie, gdyż w obecnych realiach eliminacji do różnych czempionatów futsalowych, kiedy Polska nawet z trzeciego miejsca w grupie awansuje do finałów, dawaliby nam zapewne radość awansów w każdej edycji. A w ich zawodniczych czasach tylko zwycięzca przechodził do dalszych gier. I to była ta kolejna wyższość poziomu na liczbami.
Podobnie odniosę się do pomysłu ekstraklasy na przeprowadzenie rozgrywek dla 17, czy też 18 zespołów. Obojętnie, co zostanie wymyślone w systemie rozgrywkowym, gry po tak zwanej tańszości nie będzie. To byłoby do realizacji, gdyby na linii ekstraklasowego frontu pozostało – jak dotąd – 14 teamów.
Andrzej Hendrzak