Polska piłka, to zbiór grup ludzi i środowisk powiązanych ze sobą wspólnymi celami. Najczęściej sportowymi, ale też, poniekąd, biznesowymi albo prestiżowymi. Grup z jednej strony współpracujących, ale też w sporej liczbie przypadków walczących ze sobą. Tak jest w piłce trawiastej kobiecej oraz męskiej, futsalu obydwu wersji, czy nawet w beach soccerze. Nie uznaję tego za złe, póki rywalizacja daje pozytywne wyniki. Natomiast nie jest to dobre, gdy chodzi głównie o realizacje własnych ambicji. Wówczas powiedziałbym, że owe grupy mają coś wspólnego z koteriami.
A koterie są ni mniej ni więcej tylko takim obiegowym określeniem grup popierających i broniących się wzajemnie, których celem jest trwanie na różnych poziomach i wymiarach władzy. I proszę nie zrozumieć źle felietonisty. Nikomu nie zarzuca on bycia w koterii. Raczej tylko nakreśla przybliżone cechy systemu sportu. Tak się bowiem jakoś złożyło, że sport niebezpiecznie zbliżył się za bardzo do polityki. A ta – o czym pewnie większości wiadomo – czysta nie jest. A realnym potwierdzaniem tego zbliżenia są mianowicie harce sporej ilości polityków, przymilających się na różne sposoby do bytu sportowego.
Niejednokrotnie zastanawiam się, dlaczego polscy sportowcy łatwiej odnajdują się za granicą, niż przybysze spoza Polski w naszym kraju. Taki choćby piłkarz Łukasz Gikiewicz. W Polsce notowań nie miał za wysokich, a w Niemczech okazał się kimś. Na bycie kimś zapracował głównie profesjonalizmem na boisku. Marzy mi się, aby w polskim futsalu kiedyś też nadeszły czasy zapracowywania na pozycje – dla zawodników poziomem gry; dla działaczy profesjonalizmem w działaniu; dla sędziów równą interpretacja przepisów. A naczelną zasadą, którą kierowaliby się wszyscy byłoby – mniej mówienia, więcej pracy.
I to jest owe credo, w którym wyżej stawiam związkową komisję futsalową od równorzędnych jej ciał w SFE. I pomyśleć, że w komisji są osoby, które też zasiadają w radzie SFE, a nie potrafią przenieść tamtej rozwagi na ekstraklasę. Czyżby aż tak wiele zależało od osobowości kierującego danym forum? Czy raczej od powagi organizacji? Co prawda, związek piłkarski to w warunkach polskich prawdziwa potęga, natomiast futsalowa spółka raczej należy do kopciuszków. Niemniej, nie upoważnia to wcale do obniżania sportowej wartości podmiotu. Felietonista może sugerować i robi to w trosce o polski futsal. Więcej spokoju oraz racjonalności działania, panowie.
Nie da się ukryć, iż w rodzimym futsalu trwa sezon ogórkowy. Tegoroczny rozpoczął się o wiele wcześniej niż zwykle, bo wraz z zakończeniem, a raczej przerwaniem regularnych rozgrywek ligowych. Gdyby nie przepychanki o awanse ekstraklasowe, doprawdy nie byłoby o czym pisać. Surfując po portalach przekonuję się jednak czasami, że redaktorzy coś tam zawsze ciekawego wynajdą na kanikułę. Choćby o polskiej drużynie futsalowej w Holandii, czy o Rafale Franzu, idącym w dyrektory (Rafale, życzę mistrzostwa z klubem).
Fajnie jest poczytać, jak Polacy realizują sportowe ambicje poza Polską, a byli znakomici futsaliści w Polsce po zawodniczej karierze. Jeszcze życzę, by padły łupem grających poza krajem polskich futsalistów i polskich klubów tytuły mistrzowskie w gronie innych nacji. Tak, jak to stało się udziałem siatkarzy (co prawda nie tylko w polskim składzie) Polonii Londyn w rozgrywkach angielskiej ligi siatkarskiej najwyższej kategorii. Przy okazji dowiadujemy się, że jest coraz więcej państw, w których nasi rodacy kopią w halach futsalówkę. Czyli trawestując pana Reja – Polacy nie gęsi i też futsal znają. O czym zresztą przekonałem się dobitnie, wędrując sportowo (wielokrotnie na koszt PZPN) przez lata po Europie oraz świecie. W większości z ponad pół setki państw, które odwiedziłem, spotykałem Polaka kopiącego na trawie lub w hali. A i polskich zespołów poznałem wiele.
Kolega Józef po niedawnych moich felietonowych enuncjacjach na temat futsalowego Pucharu Polski napisał do mnie: co sądzisz o halowym pucharze kobiecym? Zresztą, już ktoś inny też to pytanie zadał. Drogi Józefie – nic nie sądzę. Tak, jak nie mam za dobrego zdania o aktualnej sytuacji w polskim futsalu kobiecym. Zresztą podeprę się wypowiedzią prezesa Bońka na apel AZS UJ Kraków – było nie było czołowej drużyny futsalowej w kraju – o zezwolenie na rozegranie zaległego meczu ligi trawiastej z Rolnikiem Biedrzychowice.
Zarówno AZS UJ, jak i Rolnik grają równolegle w ekstralidze kobiet, jak i w lidze futsalu. Z uwagi na kolizję terminów obu lig zaapelowały do PZPN o przełożenie meczu 12. kolejki trawiastej. Związek się zgodził. A nikt nie mógł przewidzieć, że rozegranie tego meczu uniemożliwi trwająca epidemia. Oto słowa prezesa Zbigniewa - „Jeśli ktoś chce uprawiać tym samym składem dwie różne dyscypliny sportu - piłkę nożną i futsal, to sam ustala swoje priorytety”. O ile się nie mylę, AZS UJ przełożył mecz trawiasty, by rozegrać baraże futsalowe.
Szanuję warsztat pracy trenera futsalowej kadry kobiecej Wojciecha Weissa. Przyjemnie rozmawia się z nim o futsalu. Wiem, że chce jak najlepiej. Ale sam nie jest w stanie przewalić przysłowiowych gór. Z drugiej strony, prywatnie odnosząc się, chciałbym być przy takiej kadrze. Sporo wyjazdów. Powiększyłbym sobie przy okazji liczbę wycieczek związkowych. Specjalnie odpowiedzialność wynikowa nie za wielka. I tak to może toczyć się jeszcze przez lata, patrząc na odnoszenie się na różnych poziomach do futsalu kobiecego. Niemniej, rację ma prezes Boniek. I nie wierzę, by kluby jako priorytety postawiły w rywalizacji z trawą na futsal.
Jako felietonista od lat nawołuję do usystematyzowania futsalu kobiecego. Rzeczywiście, aktualnie jest to typowy przerywnik w rozgrywkach ligowych dla piłki trawiastej. Najdobitniej pokazuje to właśnie halowy puchar, gdzie im bliżej marca, kluby trawiaste wycofują się z pucharowej rywalizacji. Nie idźcie tą drogą – panowie działacze futsalu kobiecego. Ona zaprowadzi na manowce. I to jest moja i nie tylko moja, ale i być może związkowa odpowiedź na twoje pytanie, kolego Józefie, w sprawie futsalowego pucharu kobiecego. Nie brońmy czegoś, co nie przyjęło się w realizowanej wersji.
Andrzej Hendrzak