Z notatnika dziejopisa

Kiedy końcem lipca postanowiłem zrobić sobie miesięczny rozbrat z futsalem, co prawda spodziewałem się ważnych rozstrzygnięć personalno-organizacyjnych na dorocznym spotkaniu wspólników ekstraklasowej spółki, lecz nie sądziłem, że doświadczony prezes nie potrafi zadbać o pozytywny dla niego wynik głosowania nad absolutorium. Tymczasem stało się inaczej i werdykt niekorzystny dla trwającego zarządu poszedł w świat. Nie tylko zresztą futsalowy. Sporym zaskoczeniem – przynajmniej dla mnie – była też gruntowna przemiana personalna w spółkowej Radzie Nadzorczej. Wynik jej nowego naboru odbieram jako usztywnienie kursu wobec zarządu.

Podejrzewam, że wspólnikom nie wystarczają już okrągłe słówka, piękne wykresy rzucane na ekran. Zwartym szykiem domagają się konkretów, a najlepiej byłoby, aby były one brzęczące, względnie szeleszczące. Być może zacytować należy w tym kontekście niemieckie popularne przysłowie „da liegt der Hund begraben”, czyli przekładając swobodnie na polski „tutaj jest pies pogrzebany”.

Pisząc, w jednym z lipcowych felietonów, o możliwości spektakularnych wydarzeń w polskim futsalu jeszcze przed rozpoczęciem nowego sezonu, nie miałem na myśli tylko oszałamiających transferów, ale dumałem też o prawdopodobnych ruchach tektonicznych w sferze organizacyjnej. Jak okazało się, łącząc klawiaturę felietonisty z umysłem analityka, zarabiającego tym kiedyś na życie, nie omyliłem się. Natomiast do powyższych dwóch spektakularnych wskazań dodałbym jeszcze jedno – ogłoszenie przez prezesa spółki FE nazwy sponsora tytularnego. Jak dla mnie nazwa niewiele, albo nawet i nic, mówiąca, ale pewnie klubom znana i z zainteresowaniem przyjrzą się jej, jako donatorowi ich futsalowej kondycji. I niech wiedzie się.

Rozumiem, że umowy handlowe mają swoje tajemnice i nie przekazuje się wysokości owych strumieni środków, jakie popłyną do futsalowych klubów. Z punktu widzenia felietonisty (czego proszę absolutnie nie przekładać na futsal) byłbym zadowolony, gdyby mój kontrahent tytularny dał dla mnie na realizowany pomysł sportowy minimum pięćset tysięcy rocznie. Byłoby to poważne potraktowanie mnie. Każda mniejsza suma wskazywałaby mi, felietoniście, że moje działania znajdują się w niszy biznesowej. Ale nie odrzucałbym i tego. Tylko, czy od razu musiałby być ów mój sponsor z nazwą „tytularny”? Z oceną finansowania projektów bowiem jest tak - każde podejście jest indywidualne. Dla jednych, według powiedzenia „tak krawiec kraje jak materiału staje”. A dla będących w innej opcji, według słów „tonący i brzytwy się chwyta”. I w tym momencie odniosę się stricte do sympatyków futsalu – niestety są chwile, że i z jednym czy drugim rozwiązaniem należy nauczyć się żyć. Krezusem polski futsal nie był, nie jest i jeszcze chwilę nie będzie.

Piszę felieton, pakując się na wakacyjny rejs. Rejs morski. Akurat w sprawach wakacyjnych jestem pewnie w mniejszości, ponieważ z zasady wybieram północne strefy kontynentu, kiedy większość woli pławić się w greckim, włoskim, hiszpańskim, czy chorwackim słońcu południa. Dlatego też lubię wszelkie felietonowe odmienności i nawet tam, gdzie większość chwali, staram się poszukać nieco dziegciu. Broń Boże nie po to by ganić, lecz po to, by wskazać, że coś można jeszcze lepiej. Nie ma bowiem nic lepszego, dopingującego do pracy, niż wyważone krytyczne (nie krytykanckie) słowo. A tego naszemu futsalowi brakuje.

Brakuje wyważonego z autorytetem środka. W polskim futsalu albo gani się nad wyraz, albo nad wyraz chwali. I panuje dziwna zasada w obydwu opcjach, którą jasno, aczkolwiek nieco swawolnie, można wyrazić słowami arcyznanego polskiego polityka – „Kto nie z Mieciem, tego zmieciem”.

Niniejszy, „kanikulny” felieton pozostawię bez personaliów. Nie widzę bowiem powodów, by psuć komuś wakacje, czy sierpniowe słońce nader szczodrze darzące nas tego lata. Jednak jedną rzecz muszę zasygnalizować, by mieć futsalowe czyste sumienie. Panowie zarządzający futsalem na różnych szczeblach – niedługo ruszą rozgrywki, więc zapytam. Czy zostały przygotowane zasady zachowań na meczach, jakieś quasi protokoły sanitarne, bezpieczeństwa, powiązane z ciągle szerzącą się epidemią wirusa? Pewnie wszyscy chcielibyśmy, aby rozgrywki bez przeszkód rozpoczęły się i dokończyły też. A przysłowie mówi „póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie”.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Kiedy śledzę głosy sympatyków futsalu w internecie, odnoszę czasami wrażenie, że lepiej są w stanie rozwiązać regulaminowe zapisy, dedykowane przyszłym rozgrywkom, niż ludzie zajmujący się tym niemal zawodowo, jako spółkowi czy związkowi działacze. No, może czasami przesadzają w krytyce, ale – jak mniemam – czynią to tylko dla dobra dyscypliny. Najważniejsze, że nie chcą, a nawet nie muszą nikomu się przypodobać. Inaczej niż owi działacze, którzy raczej traktują kluby jako potencjalnych wyborców i nieraz im ustępują decyzyjnie. Bywa, iż nawet w sprawach, w których racja jest po stronie decydenckiej. I to racja najoczywistsza z oczywistych.

Tuż przed pisaniem felietonu spostrzegłem na futsal-polska wpisy dwóch sympatyków, kreślących całkiem sprytną linię możliwości nowego podziału grup I ligi futsalowej. Od razu zainteresowałem się przedstawioną mapką, gdyż od lat nawołuję do zmiany owego skostniałego podziału, jeszcze z epoki przewodniczącego Grenia, na północ oraz południe. Tyle nowego w pierwszoligowym futsalu zaistniało przez tę niemal dekadę, powstały nowe znaczące ośrodki, że warto rozpatrzeć na poważnie płynące z różnych sfer głosy. Policzyć koszty, siłę regionów, sprawność dojazdową. Felietonowo zadaję to zadanie władzom polskiego futsalu, jako przysłowiową pracę domową na nowy sezon. I wcale nie upieram się przy najbliższym.

Kolejną kwestią, do której chciałbym odnieść się w felietonie, a która jest mi nawet bliższa niż poprzednia, to system rozgrywek ekstraklasy futsaloweej na nowy sezon 2020/2021. Niezwykle mocno podbudowało moje zastrzeżenia, przekazane w jednym z niedawnych felietonów, wypisane w materiale internetowym zdanie kilku szkoleniowców klubów ekstraklasy. Otóż owi szkoleniowcy stają jakby murem za moją teorią o potrzebie grania meczu i rewanżu, jako najsprawiedliwszej przy tak sporej liczbie drużyn, jaką nam zafundowała na nadchodzący czas panująca globalna epidemia. Nie chcę określać brzydkimi słowami systemu rekomendowanego w ekstraklasie, a opartego na graniu jednej rundy bez rewanżów, a później dzieleniu tabeli na grupy. Niemniej nasuwa mi się określenie -  logiki brak. Zatem – panowie trenerzy – trzymam kciuki, aby Wam udało się przekonać tych różnych ekstraklasowych twardogłowych (roz)regulatorów rozgrywek. Bywa często, iż szefów waszych klubów.

Polski związek piłkarski ma szczytne hasło „Łączy nas piłka”. Podobnie futsal – „Łączy nas futsal”. Jak łączą oba hasła, tak łączą, ale na papierze wyglądają całkiem zgrabnie. Rzeczywistość czasami jednak okazuje się inna. Choćby niedawne wybory prezydenckie. Dwie ważne osoby, ze świecznika związkowego oraz ekstraklasy trawiastej, prezentują odmienne poglądy. Być może nie rzuci to cienia na polską piłkę. W piłkarskim światku już takie sytuacje bywały, ale zawsze jednoczyła reprezentacja. Teraz – obawiam się – może być inaczej. Sygnalnie w jednym z felietonów zwracałem na to uwagę. Za rok wybory związkowe i owe „polityczne” podszczypywania mogą się uaktywnić. I proszę mi wierzyć nie uwolni się od nich też futsal. Naprawdę - ani boisko, hala, czy gabinety piłkarskie nie służą do rozstrzygania takich sporów. Nie chciałbym w żadnym wypadku upolityczniania sportu, w tym piłki. I wiem, co piszę, gdyż przyszło mi takie etapy przeżywać. To nic dobrego – puentuję.

Tegoroczny sierpień finalizuje rok temu rozpoczęty sezon futsalowy w Polsce. Jeszcze tak długo nie trwał on nigdy. Zepną go klamrą decydujące mecze futsalowego Pucharu Polski. Później chwila przerwy i nowy sezon. Chyba, że epidemia nie odpuści i coś się zmieni. A może być różnie, o czym przekonała się polska siatkówka, której Estończycy odmówili przyjazdu na towarzyskie mecze w Łodzi w związku – jak tłumaczyli – ze wzrostem liczby zakażeń w Polsce. Dlatego nie należy chwalić dnia przed zachodem. Jedyne, co w zaistniałej sytuacji warto napisać, to fakt, że związek przygotował się na ewentualne kolejne przerwy w rozgrywkach i wniósł do regulaminów stosowne zapisy, objaśniające działanie na różne tego ewentualności.

Nie wiem, czy każdy sympatyk futsalu potrzebuje wakacyjnego odpoczynku. Niemniej go zalecam. Sierpień może być takim akuratnym czasem na podładowanie futsalowych akumulatorów przed kolejnymi rozgrywkami ligowymi. Chociaż z odpoczynkiem jest trochę tak, jak z gotowaniem – idealny przepis nie jest jeszcze gwarancją sukcesu. Znajomy mistrz kucharski mówi, że występuje w telewizji i podstawia przepisy do internetu po to, by żyć. I nie chodzi tu wcale o pieniądze lecz o pasję. A, że przy okazji zarobkuje się na życie – to już inna historia. Niech ta pasja nie zaniknie i u nas podczas sierpniowej kanikuły. Tego życzę też wszystkim futsalistom – działaczom, sędziom, zawodnikom oraz wszelkiej maści sympatykom. Odpoczywajcie i zapominajcie o tym, co się nie udało. Ładujcie pozytywne futsalowe myślenie.  

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Z cotygodniowym pisaniem felietonów jest tak: nie wywieram na siebie nacisku, o czym pisać. Siadam i palce same biją w klawiaturę, a myśl ad hoc dyktuje treści. Możliwe, że przez to spisane myśli są nieraz niespójne, lecz zawsze prawdziwe. Niemniej, bywają też tematy, do których przygotowuję się, ale najczęściej odkładam je ad Kalendas Graecas. Jak już jestem przy owej tygodniówce, to napiszę, że bardziej cenię ją sobie jako formę płatności, niż obowiązek pisarski. Chociaż w sferze niemerkantylnej posiada pisanie swój ważny atut. Pozwoli oczyścić się z natrętnych – i to nie tylko futsalowych – myśli. Tłumacząc według współczesnego języka – zresetować.

Dla sympatyków życie okołofutsalowe, szczególnie w okresie kanikuły, jest zapewne równie ważne, jak to w hali – meczowe. Jak mówi znajomy fryzjer, na piłce zna się w Polsce każdy i zawsze można o niej rozmawiać. Gdy zna się na piłce – dodał natychmiast pocieszając mnie, to i o futsalu z połowa tych piłkarskich ekspertów pewnie słyszała. Niezwykle uprzejmym jest z jego strony owo liczące 50 procent usytuowanie futsalu w dziedzinie piłkarskiej. Osobiście byłbym większym optymistą. Ale jak mówi żona, lepiej miło się zaskoczyć niż niemiło zawieść. Ile jest, tyle jest. O to nie ma co się spierać. Jednak walczyć o promowanie futsalu należy zawsze. Nawet w tym trwającym od marca okresie futsalowego marazmu, wynikłego z globalnej epidemii.

Wertując różne portale natknąłem się na informację o bramkarskim campie w Lubawie. Campie stricte futsalowym, gdyż poprowadzą go nie byle jacy znawcy bramkarskiego rzemiosła - Bartek Nawrat oraz Tomek Ulfik. Trudno sobie na ten moment wyobrazić w kraju pomiędzy górami a morzem lepszych fachowców w tej materii. Golkiperów futsalowych z doświadczeniem, których kunszt mogłem podziwiać przez lata w meczach reprezentacji oraz rywalizacji klubowej. Dlatego gorąco polecam i gratuluję pomysłu. Jednocześnie namawiam innych znanych zawodników do podjęcia campowej rękawicy.

Jak już jestem przy newsach futsalowych, to podzielę się opinią odnośnie transferów. Żadnych nazwisk nie podam, chociaż kilka ciekawych mam w zanadrzu. Ale jeszcze nie czas na ich ujawnianie. I nie w felietonie. Ogólne wrażenie po analizie ruchów kadrowych w klubach, mam następujące - więcej odejść niż angażów nowych. Wygląda, jakby robiono miejsca na przyszłe transfery. Jak tak, to pewnie coś spektakularnego zaistnieje przed rozgrywkami. Zawsze trochę pomieszania w gronie zastałych składów może dobrze zrobić, gdyż wspomaga zdecydowanie rywalizację. A przy okazji pozwala medialnie zaistnieć w okresie wolnym od meczów. I tak trzymać.

Czas okołofutsalowy jest równie ważny dla promocji klubowej, budowania wizerunku. Teoretycznie każdy mający ochotę na pisanie może w internecie coś tam wytworzyć o klubie, futsalu. Tego domaga się historia. Piękne słowa Ricardinh,o pomieszczone na fanpage'u futsal-polska - „Piłka nożna to biznes, futsal to emocje” - wymuszają na mnie jednak nawiązanie do sfery biznesowej. Bez niej kopanie w miarę profesjonalne małą piłką w hali mijałoby się z celem. Natomiast jeżeli chodzi o stricte emocje, to wielki futsalista ma rację. To one, moim zdaniem, mają właśnie przyciągnąć biznes do dyscypliny. Mają skusić ludzi, którym ten sport jest bliski poprzez emocjonalne podejście, do zainwestowania. Niestety, na futsalu zarobić się nie da, pozostają więc takie okrężne drogi.

Futsal to sfera ekscytacji, wzruszeń, emocji. Jest w nim coś nieuchwytnego, co trudno skategoryzować w wersji pieniężnej. Tę dyscyplinę trzeba kochać, bywa że z nieodwzajemnioną miłością. Nie wiem, czy jest wielu ludzi biznesu, którzy nie liczą na zwrotne zyski, gdy w coś zainwestują. Ale wiem, że futsal tego zwrotu w poważnej jakości im nie odda. Natomiast sentyment, kibicowski afekt, jest tym czymś, o co warto w stosunku do biznesu zawalczyć.

Rozmawiając niedawno z jednym z ważnych polityków (eksminister) na temat futsalu, usłyszałem takie zdanie – biznesmen jest w stanie ewentualnie wydać na futsal jakieś spore pieniądze. Czasem nawet nie pomyśli o zarobku. Ale by go przyciągnąć na stałe, musi pojąć w głębi siebie, że futsal jest dla niego jak narkotyk. Odnosząc się do słów eksministra powiem - być może prawdą jest, iż wokół futsalu mamy głównie takich ludzi (jak wszędzie zresztą z wyjątkami), którzy świadomie obracając się w kręgu formuły „futbol jest okrutny” zaprzedali się rzeczywiście tej dyscyplinie. I dlatego należy ich pielęgnować ze szczególna troską, gdyż o następców może być niezmiernie trudno.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Tydzień, który minął, był dla felietonisty ciekawy, gdyż mógł przeczytać wywiad ze Zdzisławem Wolnym. Jak zwykle pan Zdzisław wypowiedział kilka kwestii, które wzburzyły futsalowy światek w Polsce. Ale akurat mnie nie. Zawsze będę powtarzał i pisał - można z panem Zdzisławem nie zgadzać się, ale jego zdanie należy cenić. Odkąd znam pana Wolnego, nigdy nie był klakierem. Zawsze prezentował swoje zdanie, idąc niejednokrotnie pod prąd.

Dlatego po przeczytaniu wywiadu pozwolę sobie przyswoić jako niezwykle ważną jego finalną odpowiedź na jedno z pytań, a brzmiącą – „Nie mam już złudzeń i marzeń związanych z futsalem”. Nie ma co filozoficznie roztrząsać treści tego zdania. Niemniej wszyscy pragnący poprawy sytuacji polskiego futsalu nie powinni, a nawet nie mogą, przejść nad nim obojętnie. Podobnie nad innymi kwestiami, zawartymi w rzeczonej rozmowie.

Kolega Józef, z którym wspólnie czytaliśmy ów wywiad na futsal-polska.pl, zapytał mnie, czy odniosę się w jakiś sposób do przedstawionej opinii pana Zdzisława o kadrze futsalowej. Drogi Józefie, do czego odnosić się, jak kadry akurat teraz nie ma, nie gra. A ponadto wygląda, jakby wiele spraw z nią związanych, było utajnionych. Niemal jak przyszła amerykańska baza Patriotów w polskim Redzikowie. Niech odnoszą się szkoleniowcy klubowi. Prezesi klubów niech powiedzą, czy zaburza ona im proces szkolenia. Prezes Spółki niech powie, czy długie zgrupowania nie burzą kalendarza ekstraklasowego. Może pion szkolenia, czy techniczny PZPN, niech powie wreszcie wszem i wobec, czy w Zielonej Górze jesienią był blamaż, czy sukces. I niech nie zamydla nam nikt oczu odbytymi europejskimi eliminacjami na Malcie, wygranymi z futsalowymi „kopciuszkami”. O tym wszystkim wspominam na marginesie, gwoli jasności, kadrowego obrazu. Natomiast od siebie napiszę - posiadam swoją ideę futsalową i sobie ją realizuję. A w niej miejsca dla kadry nie ma. Przynajmniej w obecnej konfiguracji.

Kiedy w okresie wymuszonego epidemią futsalowego marazmu patrzę na nasz futsal, dostrzegam, że nie widać w nim żadnego autorytetu, którego głos byłby w ważnych chwilach przyjmowany jako kierunek działania. Jedni z mogących być takimi przewodnikami nie mają już złudzeń i marzeń. Inni wolą raczej postawić na własne podwórko, niż być heroldem całości. Jeszcze inni gustują raczej w zakulisowych gierkach. Kolejnym brakuje najzwyczajniej charyzmy, mimo że prężą muskuły nad wyraz często. Wreszcie są i tacy, co przychodzą do futsalu tylko po zarobek. Co prawda nieduży, ale zawsze zarobek. I tak priorytety futsalowe rozmieniają się na drobne. A inne dyscypliny takich pozytywnych heroldów mają. Nie ma potrzeby ich literalnie wymieniać wielu. Jako wzorcowy przykład niech posłuży skoczek Adam Małysz. Nie od rzeczy będzie też wskazać prezesa siatkarskiej spółki Pawła Zagumnego. No i oczywiście prezesa Zbigniewa Bońka.

Filip Tadeusz Szcześniak, polski raper, znany jako Taco Hemingway, w utworze „Wszystko na niby” przekazuje coś w sensie - „Zagram tak samo, czy w hostelu mam tu syfu do kolan. Czy w apartament Hilton, tak się tworzy smyku renoma”.  Być może nie pojmuję dobrze sedna tych słów, ale widzę je jako znak pewnego zawodowstwa. Symbol profesjonalnego i - co ważne - jednakowego podejścia zarówno do słabych, jak i mocnych. Podejścia z przyjemnością, a nie z zarozumiałą głową. Jako felietonista wierzę – być może naiwnie - że istnieje odbiorca organiczny, który sam wybiera, co jest dla niego ważne. Dlatego chciałbym, aby nasz futsal reprezentacyjny był podawany w sposób naturalny. Kibic sam sobie wyłowi coś wartościowego. Niby jeden związek, a jak inne formy przekazu, porównując informacje o kadrze pana Brzęczka oraz kadrze pana Korczyńskiego. Oczywiście z pozytywnym wskazaniem na tę pierwszą.

Rozdano licencje. O, przepraszam - przyznano licencje. Niby jeden wyraz zmieniony, a różnica poważna. Ośmielę się nawet napisać, że po raz pierwszy w historii pochwalić należy związkową komisję licencyjną. Związek rzetelnością podejścia, w oczach felietonisty, naprawia błąd, który zafundował, akceptując utrzymywanie w ligach spadkowiczów tabelowych. Nie dokańczając rozgrywek, ligowy futsal usytuował się w jednej linii z III ligą trawiastą oraz tymi od niej niższymi. Szkoda, bo powinien walczyć niezmiennie o sięgnięcie opcji co najmniej trawiastej drugoligowej. Niestety, takie rozwiązania mogą tylko pokazać, iż wyobrażalnie spore inwestowanie w futsal okaże się raczej passe. Tym bardziej teraz, w czasach epidemii. Prawdopodobnie więc na kolejne lata pozostanie futsal przystanią dla tych, którym nie powiodło się w normalnej piłce.

Przeglądając wykaz klubów bez licencji w pierwszym rozdaniu, zszokowany jestem niedoróbkami w Orle, Gattcie oraz GSF. Ci pierwsi szokowali transferami zagranicznymi, ci drudzy mają całkiem zgrabny zestaw krajowych gwiazd, ci trzeci zatrudniają selekcjonera reprezentacji i kilku podstawowych zawodników kadry narodowej. Czyżby paliwo skończyło się, czy tylko niedopatrzenie? Odwołanie do drugiej instancji to już dodatkowe koszty. Czyli możliwe, że to pierwsze. W każdym razie klubom z aspiracjami takie postępowanie nie przystoi. Jeszcze ciekawsza jest analiza I ligi. Być może coś źle policzyłem, ale wyszło mi, iż nawet połowa przedstawicieli wojewódzkich II lig na tę chwilę może nie zagrać w lidze pierwszej. Felietonista ma z tego prosty wniosek. Panowie ze związku, jak najszybciej twórzcie w roku przyszłym cztery regionalne II ligi. Inaczej w województwach będzie się, co najwyżej, rozwijać pseudoligowy futsal, bez większego pożytku dla dwóch lig centralnych.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Polska piłka, to zbiór grup ludzi i środowisk powiązanych ze sobą wspólnymi celami. Najczęściej sportowymi, ale też, poniekąd, biznesowymi albo prestiżowymi. Grup z jednej strony współpracujących, ale też w sporej liczbie przypadków walczących ze sobą. Tak jest w piłce trawiastej kobiecej oraz męskiej, futsalu obydwu wersji, czy nawet w beach soccerze. Nie uznaję tego za złe, póki rywalizacja daje pozytywne wyniki. Natomiast nie jest to dobre, gdy chodzi głównie o realizacje własnych ambicji. Wówczas powiedziałbym, że owe grupy mają coś wspólnego z koteriami.

A koterie są ni mniej ni więcej tylko takim obiegowym określeniem grup popierających i broniących się wzajemnie, których celem jest trwanie na różnych poziomach i wymiarach władzy. I proszę nie zrozumieć źle felietonisty. Nikomu nie zarzuca on bycia w koterii. Raczej tylko nakreśla przybliżone cechy systemu sportu. Tak się bowiem jakoś złożyło, że sport niebezpiecznie zbliżył się za bardzo do polityki. A ta – o czym pewnie większości wiadomo – czysta nie jest. A realnym potwierdzaniem tego zbliżenia są mianowicie harce sporej ilości polityków, przymilających się na różne sposoby do bytu sportowego.

Niejednokrotnie zastanawiam się, dlaczego polscy sportowcy łatwiej odnajdują się za granicą, niż przybysze spoza Polski w naszym kraju. Taki choćby piłkarz Łukasz Gikiewicz. W Polsce notowań nie miał za wysokich, a w Niemczech okazał się kimś. Na bycie kimś zapracował głównie profesjonalizmem na boisku. Marzy mi się, aby w polskim futsalu kiedyś też nadeszły czasy zapracowywania na pozycje – dla zawodników poziomem gry; dla działaczy profesjonalizmem w działaniu; dla sędziów równą interpretacja przepisów. A naczelną zasadą, którą kierowaliby się wszyscy byłoby – mniej mówienia, więcej pracy.

I to jest owe credo, w którym wyżej stawiam związkową komisję futsalową od równorzędnych jej ciał w SFE. I pomyśleć, że w komisji są osoby, które też zasiadają w radzie SFE, a nie potrafią przenieść tamtej rozwagi na ekstraklasę. Czyżby aż tak wiele zależało od osobowości kierującego danym forum? Czy raczej od powagi organizacji? Co prawda, związek piłkarski to w warunkach polskich prawdziwa potęga, natomiast futsalowa spółka raczej należy do kopciuszków. Niemniej, nie upoważnia to wcale do obniżania sportowej wartości podmiotu. Felietonista może sugerować i robi to w trosce o polski futsal. Więcej spokoju oraz racjonalności działania, panowie.

Nie da się ukryć, iż w rodzimym futsalu trwa sezon ogórkowy. Tegoroczny rozpoczął się o wiele wcześniej niż zwykle, bo wraz z zakończeniem, a raczej przerwaniem regularnych rozgrywek ligowych. Gdyby nie przepychanki o awanse ekstraklasowe, doprawdy nie byłoby o czym pisać. Surfując po portalach przekonuję się jednak czasami, że redaktorzy coś tam zawsze ciekawego wynajdą na kanikułę. Choćby o polskiej drużynie futsalowej w Holandii, czy o Rafale Franzu, idącym w dyrektory (Rafale, życzę mistrzostwa z klubem).

Fajnie jest poczytać, jak Polacy realizują sportowe ambicje poza Polską, a byli znakomici futsaliści w Polsce po zawodniczej karierze. Jeszcze życzę, by padły łupem grających poza krajem polskich futsalistów i polskich klubów tytuły mistrzowskie w gronie innych nacji. Tak, jak to stało się udziałem siatkarzy (co prawda nie tylko w polskim składzie) Polonii Londyn w rozgrywkach angielskiej ligi siatkarskiej najwyższej kategorii. Przy okazji dowiadujemy się, że jest coraz więcej państw, w których nasi rodacy kopią w halach futsalówkę. Czyli trawestując pana Reja – Polacy nie gęsi i też futsal znają. O czym zresztą przekonałem się dobitnie, wędrując sportowo (wielokrotnie na koszt PZPN) przez lata po Europie oraz świecie. W większości z ponad pół setki państw, które odwiedziłem, spotykałem Polaka kopiącego na trawie lub w hali. A i polskich zespołów poznałem wiele.

Kolega Józef po niedawnych moich felietonowych enuncjacjach na temat futsalowego Pucharu Polski napisał do mnie: co sądzisz o halowym pucharze kobiecym? Zresztą, już ktoś inny też to pytanie zadał. Drogi Józefie – nic nie sądzę. Tak, jak nie mam za dobrego zdania o aktualnej sytuacji w polskim futsalu kobiecym. Zresztą podeprę się wypowiedzią prezesa Bońka na apel AZS UJ Kraków – było nie było czołowej drużyny futsalowej w kraju – o zezwolenie na rozegranie zaległego meczu ligi trawiastej z Rolnikiem Biedrzychowice.

Zarówno AZS UJ, jak i Rolnik grają równolegle w ekstralidze kobiet, jak i w lidze futsalu. Z uwagi na kolizję terminów obu lig zaapelowały do PZPN o przełożenie meczu 12. kolejki trawiastej. Związek się zgodził. A nikt nie mógł przewidzieć, że rozegranie tego meczu uniemożliwi trwająca epidemia. Oto słowa prezesa Zbigniewa - „Jeśli ktoś chce uprawiać tym samym składem dwie różne dyscypliny sportu - piłkę nożną i futsal, to sam ustala swoje priorytety”. O ile się nie mylę, AZS UJ przełożył mecz trawiasty, by rozegrać baraże futsalowe.

Szanuję warsztat pracy trenera futsalowej kadry kobiecej Wojciecha Weissa. Przyjemnie rozmawia się z nim o futsalu. Wiem, że chce jak najlepiej. Ale sam nie jest w stanie przewalić przysłowiowych gór. Z drugiej strony, prywatnie odnosząc się, chciałbym być przy takiej kadrze. Sporo wyjazdów. Powiększyłbym sobie przy okazji liczbę wycieczek związkowych. Specjalnie odpowiedzialność wynikowa nie za wielka. I tak to może toczyć się jeszcze przez lata, patrząc na odnoszenie się na różnych poziomach do futsalu kobiecego. Niemniej, rację ma prezes Boniek. I nie wierzę, by kluby jako priorytety postawiły w rywalizacji z trawą na futsal.

Jako felietonista od lat nawołuję do usystematyzowania futsalu kobiecego. Rzeczywiście, aktualnie jest to typowy przerywnik w rozgrywkach ligowych dla piłki trawiastej. Najdobitniej pokazuje to właśnie halowy puchar, gdzie im bliżej marca, kluby trawiaste wycofują się z pucharowej rywalizacji. Nie idźcie tą drogą – panowie działacze futsalu kobiecego. Ona zaprowadzi na manowce. I to jest moja i nie tylko moja, ale i być może związkowa odpowiedź na twoje pytanie, kolego Józefie, w sprawie futsalowego pucharu kobiecego. Nie brońmy czegoś, co nie przyjęło się w realizowanej wersji.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

W lipcu miną cztery miesiące, od kiedy koronawirus pokazał się w naszym kraju. I co wiemy? Nic. Nadal nie znamy miejsca, czasu oraz podmiotu, który spuścił wirusa z przysłowiowej smyczy. Spokojnie więc mogę notować dalej – mijają cztery miesiące i nadal nie wiemy, w jakim kierunku pójdzie sport. Nie tylko polski, ale i światowy. Z takim ciosem sport współczesny jeszcze się nie spotkał. Być może nawet w czasie jego nowożytnej historii nie zaistniały takowe perturbacje. Zamknięto bowiem niemal wszystkie areny i przerwano rozgrywki. I nie tylko w Polsce. Tak źle nie było nawet w czasie obu wojen światowych. Wówczas były kraje nieobjęte całkowicie wojną, czy wolne od działań militarnych, gdzie różnorodne rozgrywki się odbywały.

Sport współczesny na najwyższym poziomie to telewizja, radio, internet i inne media, ogólnie ujmując. Jak do tego dodamy miliony miłośników okołosportowego hazardu, to zobaczymy dopiero, gdzie kryje się sportowa moc powszechna. Okaże się, że wcale nie na stadionach, czy w halach, chociaż bez tego trudno byłoby się obejść. Jednak kiedy nadszedł taki czas, gdy nie było co pokazywać live, okazało się, że sport jest upadły. Ile bowiem można oglądać różne historyczne zrzuty, czy gadające głowy. A jeżeli dostaje się tylko takie zastępstwo, to z czasem i reklamodawcy mają dość owego powtórkowego przelewania z pustego w próżne. I naprawdę nie wiem, czy nie zanosi się przez to, przez tę pustkę, na koniec sportu, jaki dotychczas był nam znany.

Nie trzeba być fanem prezesa Bońka, by dziękować mu, że wywalczył 25-procentowy powrót kibiców na stadiony piłkarskie – przekazał mi telefonicznie kolega Józef. Rzeczywiście, o prezesie można myśleć i dobrze, i źle, ale nie można zaprzeczyć, że jest skuteczny. Osobiście nawet nie wiem, czy nie skuteczniejszy, niż sam nieraz zamierza. Szkoda tylko, że wpuszczeni na obiekty kibice sami sobie fundują krzywdę, w postaci łamania obowiązującego reżimu sanitarnego. Dlatego w tym kontekście jestem zadowolony, iż jeszcze nikt nie odważył się otworzyć hal dla kibiców. Co prawda uderza to w futsal, ale czy to aż takie ważne w ogólnym aspekcie prozdrowotnym? Chociaż z drugiej strony kibice futsalowi to bardziej elitarne jednostki, niż ci od trawy i pewnie zachowywaliby się przyzwoicie na meczach.

Czytam wiele na różnych forach o trudnościach futsalowych klubów w formowaniu budżetu na nowy sezon. Ogólnie to nic nowego, gdyż tak było przez lata. Niemniej teraz kryzys w gospodarce (ciągle pogłębiający się) nie daje nadziei, iż będzie to tylko krótka zapaść. Zaapeluję więc: nie ma co czekać, że szybko będzie lepiej, tylko należy zakasać rękawy i znaleźć opcje działania na nową, pewnie gorszą dla większości klubów, sytuację. Gorszą, a na dodatek nieznaną - o czym pisałem powyżej. Ale nie może to być równoważne z niepłaceniem obowiązkowych kwot wpisowych, czy podobnych regulaminowych.

Niedawno zapoznałem się z działaniami Polskiego Związku Piłkarzy. Odczytałem coś jakby motto – jedna drużyna, wspólny cel. Prezentują owi związkowcy między innymi podpowiedzi prawne, tyczące się statusu zawodnika w aspekcie przedłużonego sezonu rozgrywkowego. Omawiają też zależności na linii działacz – piłkarz – system – klub. W każdym razie polecam futsalistom. Polecam też w kontekście przemyślenia, czy zawsze należy wykorzystywać czas trudny dla klubu do podniesienia sobie pensji. Warto o tym myśleć, integrując się z klubem – pracodawcą. Zastanawiam się nawet, czy obecny czas epidemiczny nie jest porą najważniejszą dla sportu, do wykazania, jak mocno zawodnik jest związany z klubem. Sprawdzenia, czy trzymają go w nim tylko fundusze, czy coś więcej. Choćby klubowy etos, środowisko, barwy. Nie gustowałbym – i pewnie nie tylko ja – w sytuacjach, dających do zrozumienia, iż to pazerność graczy powoduje przeważnie klubowe perturbacje.

Futsalowy Puchar Polski mężczyzn otrzymał związkowe terminy. Półfinały oraz finał rozegrane zostaną w piętnaście dni sierpnia, w systemie dwumeczów. Odważnie i bez rewelacji. Nie będę pisał, iż świadczy to o trwałym obniżaniu rangi tych rozgrywek, gdyż niejednokrotnie już wskazywałem na to związkowej komisji. Dla mnie opcją jest Final Four, względnie jeden mecz finałowy na neutralnym terenie. Pewnie obecnie szybko wytłumaczono by się specyficznym czasem epidemicznym. I niech tak będzie. Niemniej, dopytam po raz wtóry, a może nawet trzeci: dlaczego związek uchyla się od zorganizowania finałowej imprezy pucharowej o zasięgu promocyjnym ponadlokalnym, czy też ponadregionalnym? Uważam, że taka potrzeba istnieje dla rozwoju futsalu, a PZPN jest na tyle bogaty, iż może pokryć większość kosztów finałowej imprezy. Jak mawiał w starożytności jeden z mądrych Rzymian – „miłość sycić trzeba nie tylko słodkimi słowy”. I tego oczekiwałbym od władz związkowych dla Pucharu.  

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Nie skłamię, jak napiszę, że każdy człowiek posiada jakieś ideały. A nawet głowę nabitą ideałami. Sport każdego szczebla i każdej dyscypliny również tymi ideałami się żywi. Jako młody chłopak, zamieszkujący tereny górskie, rozpoczynałem swoją sportową przygodę od narciarstwa. Kiedy brakowało śniegu – a w tamtych latach było to rzadkością – wraz z kolegami kopaliśmy piłkę. Jednak pierwsze ponad lokalne sukcesy odnosiłem w popularnym ping-pongu. Zdając maturę, byłem już zahartowanym sędzią siatkówki, w której to specjalności przebiłem się aż na szczebel centralny. Pisanie o sporcie rozpocząłem od żużla. Dopiero wiele lat po studiach stałem się sportowym działaczem, oddając się piłce nożnej. Tak oto doświadczałem idei sportowej, którą z czasem przestałem utożsamiać z idealizmem.

Kiedy Michał Listkiewicz, jako prezes PZPN, zaproponował mi objęcie stanowiska w związkowej Komisji Futsalowej, miałem już za sobą doświadczenie w działalności w komisji piłkarstwa kobiecego PZPN. Był to czas, kiedy polski futsal ciągle jeszcze świętował udział w finale europejskiego czempionatu w Moskwie. Nazwiska działaczy – Wolny, Sowiński - nadawały ton, w gronie zawodników Filipczak, Dąbrowski, Szłapa, wymieniane były jednym tchem przez futsalową młodzież. Wydawało mi się, że dyscyplina w odróżnieniu od piłki trawiastej, będącej w przededniu wielkiej afery korupcyjnej, targanej różnymi konfliktami, jest taką idealistyczną przystanią. Miejscem, gdzie realizuje się sport niemal coubertinowski. Niestety, czas pokazał całkiem inne oblicze futsalu. Oblicze, które w szarej swojej wersji dominuje do dzisiaj. I tak myśli o ideałach oraz harmonii musiały, chcąc nie chcąc, ustąpić miejsca twardej rzeczywistości. Najprościej mówiąc, aby w futsalu być, trzeba było najnormalniej walczyć.

Wspominam ową potrzebę walki w aspekcie zrozumienia części klubów futsalowej ekstraklasy, głośno optujących za powiększeniem jej do 18 zespołów. Poniekąd jestem w stanie zrozumieć ich postawę – obrony przed degradacją, czy ekstraordynaryjnych awansów – jako działania jednostek lecz nie zaakceptuję tego w perspektywie całości. Jest to najzwyczajniej sprzeniewierzenie się zasadom czystego współzawodnictwa. Interesy klubowe zostały postawione nad ideałami sportowej rywalizacji. Niemniej kości zostały rzucone – jakby powiedział współczesny Cezar – i mogę tylko optować za szybkim doprowadzeniem przez PZPN do w miarę optymalnej dla ekstraklasy liczby 14 drużyn w tych rozgrywkach. Najlepiej w ciągu jednego sezonu.

Proces licencyjny w klubach futsalowych szczebla centralnego toczy się już od dekady. Różnie z nim bywało. Niemniej, trzy aspekty zawsze wzbudzały największe kontrowersje. Po pierwsze - zawirowania wokół opłat  wpisowych czy weryfikacyjnych. Po drugie – sposoby adaptowania drużyn do rozgrywek młodzieżowych. Po trzecie – problemy z jakością obiektów. Podejrzewam, że i w obecnie trwającym procesie licencyjnym te punkty znajdą swoje poczesne miejsce. O ile zrozumieć jestem w stanie mniej ostre traktowanie pierwszoligowców, to ekstraklasę potraktowałbym według litery przepisu. Niech ta papierowa wizytówka klubowego futsalu wreszcie po dziesięciu latach spełnia wymogi z przysłowiowymi zamkniętymi oczami.

Kiedy zapoznałem się, że wspólnicy SFE zaaprobowali 18 zespołów w rozgrywkach, zacząłem się zastanawiać nad systemem rozgrywek. Gdzieś tam z przecieków internetowych uzyskałem szczątkową wiedzę, że są propozycje, aby rozegrać pierwszą rundę z udziałem wszystkich drużyn po jednym meczu. Natomiast w drugiej podzielić towarzystwo na dwie grupy i zagrać o awanse oraz spadki oddzielnie. I tak źle, i tak niedobrze – pomyślałem. Źle, gdyż nie dać w pierwszej rundzie możliwości rewanżów zespołom, jest rzeczą niepoważną. Niedobrze, kiedy walcząc o utrzymanie ma się możliwość grania tylko u przeciwnika, bez rewanżu u siebie. Jedyny pozytyw (oprócz oszczędnościowego) widzę tylko w tym, że walka o mistrzostwo odbędzie się na w miarę zdrowych zasadach – meczu oraz rewanżu. Ale jak będzie, to zobaczymy dopiero po decyzjach PZPN, który ma decydujące – i słusznie - słowo w sprawie regulaminów. A też i propozycje spółkowej Komisji Ligi mogą być z czasem inne, niż te przecieki.

Mając w pamięci, jako ówczesny działacz piłkarskiej centrali, moment formowania się futsalowej spółki, doskonale znam sprawę, delikatnie mówiąc, oziębłości Związku w kontekście pozostania w roku 2010 jednym z akcjonariuszy SFE. Najzwyczajniej postanowiono odczekać i zobaczyć, jak spółka funkcjonuje. Mamy rok 2020, spółka trwa raz udanie, raz mniej, a PZPN nadal nie odnajduje się w gronie wspólników, choć – o czym wspomniałem wyżej - do niego należy ostateczne słowo w sprawie regulaminu rozgrywek, czy nadania licencji. Jako felietonista mam prawo dopytać, dla wiedzy Polski futsalowej, czy prowadzone były lub są rozmowy o uzupełnieniu składu akcjonariuszy o PZPN. Akurat teraz spółka jest w okresie trudnym, szczególnie w zakresie sponsoringu. Niemniej ten czas jest takim pokerowym „sprawdzam”, czy w czasie prosperity zabezpieczono się, czy fundusze przejedzono. Być może związek też chce to sprawdzić. Ale w perspektywie wskazane byłoby jego wejście do spółki i wtedy nie trzeba byłoby już o każdą pomoc klamkować na ulicy Bitwy Warszawskiej.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

Początkiem marca podczas rozmowy w gościnnych pomieszczeniach piłkarskiego związku na ul. Bitwy Warszawskiej w Warszawie z szefem polskiego futsalu Adamem Kaźmierczakiem poruszyliśmy między innymi temat włączenia futsalu do Systemu Sportu Młodzieżowego w Polsce. Wówczas to od pana Adama uzyskałem przekaz, iż stosowny wniosek z PZPN został przesłany właściwemu ministerstwu i w okolicach maja należy spodziewać się decyzji. I raczej powinna ona być pozytywna. Była to wiadomość z gatunku good news. Aż niewiarygodna, kiedy uzmysłowi się, od kiedy trwały różne zabiegi o ujęcie futsalu jako pełnoprawnej dyscypliny w rywalizacji szkół. A w różnej formie trwały one co najmniej od roku 2004.

Tego marcowego południa powiedziałem też panu przewodniczącemu, że jak to uda się, to kadencja Komisji Futsalu wpisze się na trwałe w historię naszego futsalu. I zdania nie zmieniam – panie Adamie. Gratuluję, w imieniu swoim, jak i innych przewodniczących Komisji minionych lat, dopięcia projektu. Niezwykle ważnego projektu dla przyszłości dyscypliny.

Neil Armstrong, który latem roku 1969 jako pierwszy człowiek w historii postawił krok na Księżycu, powiedział: „To jeden mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości". Przenosząc te słowa – oczywiście z wielkim dystansem - na futsal, powiem, iż wspomniana decyzja ministerialna wydaje się być czwartym znaczącym krokiem w polskiej futsalowej historii.

Pierwszym był udział w finałach Mistrzostw Świata w Hongkongu w 1992 roku. Drugim start w finałach Mistrzostw Europy 2001. Trzecim powołanie spółki Futsal Ekstraklasa i otrzymanie do prowadzenia od PZPN rozgrywek ekstraklasy w roku 2010. I wreszcie czwartym, teraz, stanie się pełnoprawną dyscypliną w Systemie Sportu Młodzieżowego w Polsce. Patrząc na daty, to tak około dekady trwa stawianie kolejnego milowego kroku. Warto więc byłoby przyspieszyć, aby kolejne stawiane były może w wykresie olimpijskim. A starożytni rozumieli pod terminem olimpiada czas około czterech lat. Jako felietonista oczekiwałbym kolejnego ważnego kroku na arenie sponsorsko-medialnej. Niech reprezentacja ma swojego niezależnego od trawiastej piłki sponsora. Podobnie jak rozgrywki ekstraklasy oraz I ligi.

Kiedy już rozpisałem się o futsalu młodzieżowym, to pomieszczę jeszcze kilka słów felietonowych o turnieju, który w czasie realnym umknął mi gdzieś bokiem, a o którym przeczytałem wertując numery „Przeglądu Sportowego” z okolic sylwestra 2019. Co prawda szukałem czegoś innego i to z gatunku sensacyjek sportowych, do powziętego zamysłu napisania powieści sportowej, ale wyczulone oko na futsal skierowało mnie i w tę stronę. Otóż, przeczytałem, że w Opolu odbył się finał pierwszej edycji imprezy o nazwie „Futsal Gram”. Imprezę zorganizował AZS Politechniki Opolskiej – pod prężnym kierownictwem prezesa Tomasza Wróbla. Jak pisał dziennikarz, głównym celem cyklu rozgrywek była popularyzacja futsalu jako osobnej dyscypliny sportu, a nie „piłki nożnej halowej”. Popularyzacja poprzez rywalizacje zespołów złożonych z uczniów klas V–VIII. I tak trzymać – pomyślałem. Organizować jak najwięcej tego typu imprez. One teraz będą pięknie współbrzmieć z opisaną powyżej decyzją o współzawodnictwie młodzieżowym w futsal. Zapewne ten turniej, jak i organizowany rok wcześniej w Warszawie pod inną nazwą, były zauważane przez kompetentne ministerstwo i dawały do zrozumienia, że futsalowe gry to nie są tylko określone seniorskie rywalizacje ligowe.

Patrząc przez lata na polski futsal, wypracowałem sobie nieco inny model jego promocji, niż choćby ten wiodący w lidze. Dla mnie rolę wiodącą ma dawać reprezentacja. A raczej jej wynik sportowy. Niestety, nie spełnia ona pokładanej w niej nadziei. To jej wynik sportowy ma stać się trampoliną, od której odbiją się kluby. Wiem, ktoś powie – mamy trzecie miejsce w Europie w kategorii U-19 i dalej nic nie dzieje się. Z całym szacunkiem do podopiecznych trenera Żebrowskiego i jego samego, ale to nie ta liga ważności. Nie ten ciężar gatunkowy, by przyciągnąć sponsorów, czy media.

I jeszcze jedno - jak już mówię o reprezentacji, to automatycznie nasuwa się na myśl zawiadujący nią PZPN. To w jego rękach, a raczej głowach oraz decyzjach, leży marketingowo-medialny los polskiego futsalu. Tak jak potrafił wywalczyć ujęcie w systemie współzawodnictwa młodzieżowego musi, podkreślam „MUSI”, zakasać rękawy i - odrzucając uprzedzenia do dyscypliny niektórych stricte „trawiastych” działaczy wykazać, że omawiany w felietonie wniosek był jedynie kolejnym krokiem profutsalowym, a następne, równie ważne, są już przed nami.

W polskiej rzeczywistości epidemiologicznej futsal nadal nie ma łatwo. Rząd polski epatuje nas odważnymi planami organizowania wydarzeń sportowych. Nawet z jakąś tam liczbą publiczności. Ale w większości dotyczy to sportów generujących spory przychód. Niestety, futsal nie generuje nic na razie, oprócz problemów organizacyjnych. Nie sądzę też, by społeczeństwo, sfrustrowane zakazami, oczekiwało w letnim czasie rywalizacji w hali. Niemniej, nie jestem optymistycznie nastawiony do szybkiego odmrażania sportu. To jest gra w typową „rosyjską ruletkę”. Albo wystrzeli, albo nie. Spokojnie poczekajmy, futsal dopiero po wakacjach niech rusza. Nie zawsze tylko do odważnych świat należy. 

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

W historii niejednokrotnie spotykamy się z jedną okresowo powtarzającą się cechą. Cechą ludzkości różnych etapów rozwoju. Najzwyczajniej jest to dążenie do posiadania czegoś największego, najlepszego, wyraziście przodującego. Oczywiście dążenie do posiadania czegoś największego z samej zasady nie jest złe. Ale musi to być połączone z rozsądkiem. Nie idąc daleko wstecz w historię, weźmy przykład z II wojny światowej. Każda ze stron dążyła do posiadania najmocniejszego stalowego potwora (czołgu), którego waga w prototypach oraz produkcji szła w dziesiątki ton ciężaru własnego. Jednak filozofia potyczki wojennej wymusiła manewrowość, podczas której ów czołgowy olbrzym okazywał się niemal bezużyteczny.

Pomyślałem sobie o tym przykładzie w momencie przeliczania liczby zespołów, które w nowym sezonie mogą wystąpić w rozgrywkach futsalu dwóch najwyższych klas rozgrywkowych, zawiadywanych przez spółkę FE oraz PZPN. Wyszła mi całkiem grzeczna liczba circa 50 drużyn. Szybko myślami przebiegłem inne dyscypliny zespołowe, grające ligi w naszym kraju, i... proszę mi wierzyć, nie znalazłem żadnej z taką liczbą centralnie zawiadywanych teamów w dwóch najwyższych ligach.

Najzwyczajniej pozostałem w kropce. Nie wiem, czy cieszyć się tym, czy smucić. Optując za poziomem, profesjonalizmem, pewnie należy wybrać to drugie. Idąc w kierunku popularyzacji, wybrać opcję pierwszą. Niemniej - i tak źle, i tak niedobrze. Nie liczbami bowiem należy walczyć o godność futsalu w tym kraju. Kraju, w którym nawet zdarzają się członkowie gremiów zarządzających szeroko rozumianym polskim sportem, nie potrafiący poprawnie wymówić słowa „futsal”. Nie wspominając już o przepisach.

Księga rekordów Guinnessa jest czymś takim, gdzie zapisuje się osiągnięcia normalne, jak i abstrakcyjne. Nie mówię, że nasz futsal jest bliski pozycji na stronach tego szacownego wydawnictwa, ale w kontekście abstrakcji w liczbie delegowanych drużyn do ekstraklasy oraz I ligi futsalowej miałby szanse. Zakładając, że w polskich ligach futsalu od ekstraklasy do II ligi może uczestniczyć około 120 zespołów, to istnieje możliwość, iż na dwie ligi najwyższe przypadnie tylko ciut mniej, niż połowa. I gdzie tu sens, gdzie logika? – zapytałem kolegi, recenzenta Józefa. Gdzie logika piramidy od podstawy po wierzchołek?

Jak zwykle znalazł szybką odpowiedź, obarczając winą po trosze i mnie za to. – Pytałeś drogi Andrzeju w wywiadach, czy futsal jest sportem niszowym, więc postanowiono ci udowodnić, iż tak nie jest – powiedział. No cóż, na takie dictum mam tylko jedną odpowiedź i też posłużę się wypowiedzią mądrej osoby. Mianowicie Marcina Stefańskiego z ekstraklasy trawiastej. Bodajże trzy lata temu wskazał on, że zawsze najpierw należy zadbać o standardy, a dopiero w następnej kolejności o powiększanie ligi. Tymczasem w naszym futsalu nieustannie skutek porusza się przed przyczyną. I zawsze cierpią na tym owe standardy.

Jestem niezmiernie wdzięczny futsal-polska.pl za wspomnienie na Facebooku o Futsal Baltic Cup. Była to wdzięczna impreza, w której wielokrotnie uczestniczyłem, a nawet wręczałem nagrody. Kiedy wspólnie z kadrą futsalową U-21 oglądaliśmy w 2012 roku w telewizorni w Dziwnówku polsko-ukraińskie EURO, nikt z nas nie zdawał sobie sprawy, iż jest to finalny czas przepięknego turnieju. I rzeczywiście – nie ma już Pogoni 04, PA Novej, Grembacha, reprezentacji U-21. Nie ma w Polsce towarzyskich turniejów futsalowych o znaczącej randze. Nie ma radosnych spotkań futsalowego bractwa, rozprężającego się po sezonie. Bratającego się po ligowej rywalizacji. Nie ma widocznych w innym miejscu na Facebooku futsal-polska.pl Filipczaków, Szłapów, Dąbrowskich, Korczyńskich i wielu innych, dających futsalową radość jako zawodnicy. I tylko szkoda, że oni urodzili się za wcześnie, gdyż w obecnych realiach eliminacji do różnych czempionatów futsalowych, kiedy Polska nawet z trzeciego miejsca w grupie awansuje do finałów, dawaliby nam zapewne radość awansów w każdej edycji. A w ich zawodniczych czasach tylko zwycięzca przechodził do dalszych gier. I to była ta kolejna wyższość poziomu na liczbami.

Niedawno wpadł mi w ucho projekt jednego z klubów pierwszoligowych, sugerujący, aby dla obniżenia kosztów podzielić rozgrywki tej klasy w nowym sezonie na cztery grupy. Nie mnie oceniać takie propozycje. W związku piłkarskim są tacy, którzy biorą za prowadzenie rozgrywek zapewne niemałe pieniądze, więc niech się głowią. Z pokorą przyjmę każdą decyzję, gdyż nie widzę dla tak sporych liczbowo grup dobrych rozwiązań, mających w zamyśle obniżanie kosztów.

Podobnie odniosę się do pomysłu ekstraklasy na przeprowadzenie rozgrywek dla 17, czy też 18 zespołów. Obojętnie, co zostanie wymyślone w systemie rozgrywkowym, gry po tak zwanej tańszości nie będzie. To byłoby do realizacji, gdyby na linii ekstraklasowego frontu pozostało – jak dotąd – 14 teamów.

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...

Z notatnika dziejopisa

TVP Kultura puszcza obecnie serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Zresztą można go oglądać po raz enty. W Wielkopolsce Polacy walczą z pruską germanizacją. Serial finalnie daje pozytywny wydźwięk. Powstaje po 123 latach zaborów wolna, niepodległa Polska. Polski Związek Piłki Nożnej decyzją, ogłoszoną w miniony piątek, wstrzymał serial futsalowych zawirowań awansowo-spadkowych. Szczególnie dotyczących rozgrywek na najwyższym szczeblu. Na szczęście nie doszło więc do kolejnego serialu ze słowem „najdłuższy” w tytule. Szkoda tylko, iż decyzji jednoznacznej nie podjęto od razu, dając środowisku asumpt do niepotrzebnych dywagacji przez pewien czas.

Rozumiem, że teraźniejszość, rzeczywistość, w której funkcjonujemy, jest obarczona niepewnością. Powstają nie tylko sportowe, czy futsalowe zjawiska oraz problemy, których nie doświadczaliśmy w ogóle. Ale z tego powodu tym bardziej decyzje powinny być z gatunku tych progresywnych. Bez zbędnego błądzenia, rozpoznające – pisząc po wojskowemu – bojem nową rzeczywistość.

W zaistniałej sytuacji, kiedy daje się (nie wiem czy słusznie) spadkowiczom szansę w postaci prolongaty ligowych bytów na kolejny sezon, nie można karać kogoś, kto był na najlepszej drodze do awansu, a tylko niedokończenie rozgrywek mu przeszkodziło w realizacji celu. Takie sytuacje – zdaniem felietonisty – dają do wyboru bezwzględnie trzy możliwości rozwiązania sprawy. Bez zbytniego roztrząsania, są to opcje następujące: pierwsza - wynikająca z ducha regulaminów, druga - wynikająca z ducha sportu, oraz trzecia - niezgodna z regulaminami oraz sportem. Odrzucając jako niesprawiedliwe na ten dziwny czas pierwszą oraz trzecią opcję, pozostanę przy drugiej. I to, co zostało dokonane przez związek, uważam za zgodne z duchem sportu, chociaż wymagające – niestety – pewnej ingerencji w regulamin. I niech ta interpretacja przyjmie się, kończąc dyskusję nic nie wnoszącą zresztą pozytywnego w polski futsal.

Kolega Józef, śledzący jako recenzent moich felietonów portale internetowe, uprzejmie powiadomił mnie, iż odezwały się głosy zarzucające związkowi piłkarskiemu nadmiar władzy i nie uwzględnianie decyzji spółki FE, która wcześniej wyraziła zgodę na dokooptowanie tylko trzech drużyn do obecnego ekstraklasowego składu. Nie byłbym w tym momencie aż tak wrażliwy na owe quasiregulaminowe zacięcia dyskutantów. Trzy więcej, czy cztery więcej - nie ma dla całości znaczenia. O wiele bardziej znaczące jest, że poprzez te działania futsalowe rozgrywki stracą zdecydowanie na swojej wartości. Staną się na powrót projektem z nad wyraz przesadną liczbą zespołów. Rozgrywkami nie korelującymi w żaden sposób z oczekiwanym poziomem sportowym.

Prezes Zbigniew Boniek wypowiadając się o klubach trawiastej piłki w kontekście nowego sezonu, wznowienia rywalizacji, pomocy związkowej, stwierdził: „najwięcej zależy od tego, jak kluby przetrwają trudne miesiące. Czy dotąd grały uczciwie, czy znaczonymi kartami. Sprawdzimy, kogo stać na grę w lidze”. Proponuję, aby kluby futsalu przepisały je sobie i wywiesiły w gabinetach prezesów. I miały cały czas na uwadze ten rozsądek prezesowski.

Nie wiem, czy prezes miał swój udział w rozwiązaniach futsalowych. Ale jeśli tak było, to widać, że podchodził do tego po piłkarsku. Jak na boisku. Nie chcąc wyrządzić krzywdy żadnemu zespołowi można było bowiem zarządzić dodatkowe baraże do liczby awansowej cztery z I ligi futsalowej, lub powziąć decyzję jak w sentencji pezetpeenowskiej. I to jest coś, czego akcjonariusze spółki FE muszą się jeszcze długo uczyć.

Nieoceniony kolega Józef zwrócił uwagę na jeszcze jedną rzecz, płynącą z internetu. Ale niezwykle znamienną, uderzającą niewątpliwie w owo nadmuchane „ja” sympatyków futsalu. Jak zauważył, tylko trzy poważniejsze portale pozafutsalowe pochyliły się nad ogłoszoną decyzją PZPN. Nie wie, ile było wejść, ale wpisów było w skali mikro. Dlatego poprosił, aby w felietonie w jego imieniu zaapelować – nie roztrząsajcie sympatycy futsalu już dalej decyzji związkowego departamentu. Weźcie się do roboty, by futsal odbudowywać, gdyż sytuacja jest trudna. Kolego Józefie, melduję – zadanie wykonałem.

Po tym niezwykle cennym wtręcie pana Józefa, na chwilę przejdę jeszcze do rzeczy felietonowo arcyciekawej. A wiadomo felieton, to czasem jak bajka. Niemniej bywa, że bajka realizująca się w swojej poincie. Od dłuższego czasu pośród środowiska futsalowego przewija się temat zainteresowania futsalem kolejnego polskiego wielkiego klubu trawiastego. Jest szansa – jak mówią wtajemniczeni – że po Pogoni, Wiśle, Piaście, Legii, kolejny klub znaczący wiele w polskiej piłce pobratałby się z futsalem. Jakby wiążąc temat, niedawno Marcin Stanisławski wziął rozbrat z Gattą Zduńska Wola i wypowiedział się, iż chciałby zrealizować jakiś inny projekt futsalowy. Czyżby to projekt Futsal Widzew? - zapytam w felietonie. O ile to ziściłoby się, to pointa naprawdę byłaby wspaniała. I wcale niebajkowa.      

Andrzej Hendrzak

Czytaj dalej...
Subskrybuj to źródło RSS